[ Pobierz całość w formacie PDF ]

paru dni, ale on często wyjeżdżał poza Warszawę. Więc może Cygan?
- No?! - krzyknęła nagle, nie mogąc znieść dłużej tego milczenia. - O co chodzi?
Kapitan uśmiechnął się lekko.
- Pani wie o tym tak samo dobrze, jak i ja - odparł.  Palla - pomyślała. - Złapali go i
sypie. Trzeba dostać ataku . Napięła mięśnie szyi, ale oficer poruszył się i rzekł cicho:
- Nie. Przede mną nie warto. Zresztą, oni już wszystko powiedzieli.
- Oni? - wyjąkała, tracąc niemal przytomność ze strachu. - A więc obaj. Czarna moja
godzina - mruknęła, kuląc się w krześle. Zrozumiała, że przed tym białowłosym oficerem z
czarnymi, podłużnymi oczami żadna gra się nie uda. Wobec tego, może by spróbować...
- Ja powiem więcej - powiedziała, patrząc gdzieś w bok. Bronić się, bronić za każdą
cenę. Potem wyjedzie na jakiś czas do Katowic czy Aodzi. Przeczeka.
Porucznik Kręglewski sięgnął po pióro. Szczęsny dotknął biurka gdzieś z boku,
uruchamiając magnetofon. Potem spojrzał na Zośkę pytająco.
Zaczęła mówić o Palli, usiłując zrzucić z siebie większość winy. Była pijana, Palla
wmusił w nią wódkę, a potem poszli niby do niego. Ona nie zauważyła, że to tylne wejście do
sklepu MHD, dopiero potem, jak już byli w środku... Wzięła tylko szalik za 50 złotych, nawet
próbowała Pallę odmawiać i tego wysokiego, co z nim zawsze  robił , żeby nie ruszali
torebek i tych droższych rzeczy z galanterii.
- Od jak dawna pani chodzi z Pallą na robotę? - spytał kapitan.
- Od... nie pamiętam. Niedawno. Ja przedtem nigdy. Ale on mnie zmuszał. Ja byłam
porządna dziewczyna, cudzego nie ruszałam. Tylko ten jeden sklep - zwiesiła smutnie głowę.
- Ten jeden sklep? - Kręglewski przyjrzał jej się z zainteresowaniem. - A kiosk na
Pradze w zeszłym roku jesienią, to przypadek, prawda? Ach, byłbym zapomniał: a torebka tej
Czeszki w  Orbisie na placu Konstytucji? Przypadek... A w  Oazie co było? Przypadek? A
za co było te sześć miesięcy?
- A co było u Grubej Irmy? - rzucił Szczęsny, bawiąc się wypaloną zapałką. Nie
patrzył teraz na kobietę.
- To nie ja! - krzyknęła. - Ja z tym nic nie miałam. To oni.
- Kto?
- Nie wiem. Jacyś obcy.
- Gdzie go zakopali?
- W lasku, na drodze do Zwidra.
- Jak ten Wojtek się nazywał?
- Szary. Tak go wszyscy nazywali.
- A jak się nazywał naprawdę?
- Nie wiem.
Szczęsny patrzył na nią bez słowa tak długo, aż nie wytrzymała i krzyknęła:
- Nie wiem. No, co się pan tak patrzy? Nie rozumie pan? Nie wiem.
O wpół do trzeciej nad ranem powiedziała zachrypłym głosem:
- Bednarski. On był z Pułtuska. Chodził z tą Ewą Pilsz. Ale już naprawdę nic więcej
nie wiem.
Kapitan Szczęsny miał szarą ze znużenia twarz i zaczerwienione oczy. W ustach czuł
gorycz po wypaleniu dwóch pudełek papierosów, w głowie szum. A jednak, nie wolno było
teraz tracić czasu. Spojrzał na Kręglewskiego.
- Wóz do Zwidra - mruknął. - Pojedziesz ze mną. I fotograf.
- Ona też? - spytał mały porucznik, przecierając spuchnięte powieki. - I wóz
techniczny?
Szczęsny skinął głową.
***
Słońce wznosiło się już nad horyzontem, gdy dojeżdżali do małego, brzozowego lasku
przy drodze do Zwidra. Ruda Zośka, najmniej senna z nich wszystkich, zorientowawszy się,
że może sobie pomóc sypiąc innych, rozglądała się uważnie dokoła, a w pewnej chwili
zawołała, szarpiąc Kręglewskiego za rękaw:
- Tu niech pan stanie. Ja pokażę.
Wysiedli. Za nimi zahamował wóz z ekipą techniczną. Milicjanci wyskakiwali
szybko, wyciągając walizkę śledczą. Fotograf zaczepił spodniami o krzak, rozdarł je i zaklął
brzydko.
Zośka przystanęła na brzegu lasku.
- Gdzieś powinna być taka mała ścieżka - mruknęła. Uszła parę kroków w las,
Kręglewski deptał jej niemal po piętach. - O, jest - ucieszyła się.
Mała, wąska ścieżynka leśna wiła się między drzewami. Kapitan wysunął się teraz
naprzód, dziewczyna szła tuż za nim. Nagle stanęła.
- To tam - szepnęła i wyciągnęła rękę, pokazując na dwie zrośnięte ze sobą brzozy. -
Pod tymi drzewami. Tam go zakopali. Tak mówią u Grubej Irmy.
Dwóch milicjantów z ekipy technicznej zawróciło do wozu po łopaty. Młody lekarz z
Zakładu Medycyny Sądowej w milczeniu palił papierosa, ukradkiem przyglądając się Rudej
Zośce.
- Gdzie kopać? - spytał jeden z milicjantów, patrząc pytająco na kapitana.
- Dokoła drzew - rzekł oficer, podchodząc bliżej. - Ciało zostało zagrzebane zimą,
więc leży pewnie płytko. Zwłaszcza, jeżeli to robili podczas dużego mrozu.
Metr za metrem posuwali się kopiący, nie natrafiając na żaden ślad. Szczęsny zaczął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl