[ Pobierz całość w formacie PDF ]
które wzięto z soba znad rzeki. Reszta kompanii ruszyła w dół doliny, a potem
w górę nowa odkrytą ścieżką na wysoką półkę. Tak było tu ciasno i niebezpiecz-
nie, że ani myśleć nie mogli o przeniesieniu pakunków i worków na plecach; spod
półki ściana opadała stromo, a o sto pięćdziesiąt stóp niżej sterczały poszarpane
skały. Każdy jednak z wędrowców miał porządny zwój liny okręcony mocno wo-
kół pasa i dzięki temu bez przygody dotarli do małej trawiastej wnęki.
Tu rozbili trzeci swój obóz, wciągnąwszy na linach najniezbędniejszy sprzęt
i zapasy. Tą samą drogą mogli w razie potrzeby spuszczać któregoś ze zwinniej-
szych krasnoludów, jak na przykład Kila, żeby porozumiał się z pozostawionymi
na dole towarzyszami i pomógł im strażować przy wierzchowcach. Bofura wywin-
dowano na linie do gónego obozu, lecz Bombur nie zgodził się ani na podróż na-
powietrzną, ani na mozolną wspinaczkę po ścieżce.
Za gruby jestem, żeby łazić jak mucha po ścianie rzekł. Dostałbym za-
wrotu głowy albo przydepnąłbym sobie brodę, a wtedy znów zostałaby was pe-
chowa trzynastka. Liny też są za cienkie, żeby wytrzymać mój ciężar.
Nie miał racji na swoje szczęście jak przekonacie się z dalszego ciągu tej
historii.
Tymczasem krasnoludy zbadały półkę skalną poza wnęką i stwierdziły, że
ścieżka pnie się coraz wyżej i wyżej w górę. Nie śmieli jednak zapuszczać się
zbyt daleko, zresztą nie wydawało się to potrzebne. Na tych wysokościach pano-
wała cisza, której nie zakłócały ani głosy ptaków, ani żadne szmery, chyba tylko
świst wiatru w kamiennych wąwozach. Zwiadowcy mówili szeptem, nie nawoły-
wali się, nie śpiewali, bo niebezpieczeństwo mogło czyhać za każdą skałką. Inni
uczestnicywyprawy biedzili się tymczasem nad tajemnicą drzwi, wciąż jednak bez
powodzenia. Zbyt rozgorączkowani, aby rozważać wskazówki runów i księżyco-
wego pisma, niezmordowanie usiłowali odszukać na gładkiej skalnej powierzch-
ni ślady ukrytego wejścia. Z Miasta na Jeziorze przywiezli oskardy i rozmaite na-
151
rzędzia, których z początku próbowali użyć. Ale gdy uderzyli o kamień, rękojeści
pękły i okrutnie pokaleczyły im ręce, a stalowe ostrza ułamały się lub wygięły jak
ołów. Okazało się, że sztuka górnicza na nic się nie zda przeciw magicznej sile,
która zamknęła te drzwi. A przy tym krasnoludy zlękły się hałasu zwielokrotnio-
nego przez echo.
Bilbo, samotny i znużony, siadł na progu; oczywiście nie było tam napraw-
dę progu, tak jednak kompania Thorina nazwała dla żartu mały trawiasty zaką-
tek między ścianami wnęki a jej wejściem, na pamiątkę słów, które Bilbo wygło-
sił dawno, dawno temu, podczas niespodziewanego najścia gości w swojej nor-
ce, gdy radził krasnoludom siąść na progu i myśleć, dopóki czegoś nie wymyślą.
Toteż siedzieli teraz i myśleli albo wałęsali się bez celu i z każdą chwilą miny im
się przeciągały coraz bardziej.
Podnieśli się nieco na duchu, gdy odkryli nową ścieżkę, teraz jednak znów du-
sze pouciekały im w pięty; mimo to nie chcieli dać za wygraną i wycofać się. Hob-
bit już także nie był lepszej myśli niż krasnoludy. Nic nie robił, tylko wciąż sie-
dział, plecami do skały; patrząc przez wylot wnęki na zachód, daleko za urwiska,
za rozległa krainę, za czarną ścianę Mrocznej Puszczy, tam gdzie majaczyły chwi-
lami odległe i małe Góry Mgliste. Jeśli ktoś pytał Bilba, co właściwie robi, odpo-
wiadał tak:
Mówiliście, że moim obowiązkiem będzie przesiadywanie na progu i myśle-
nie, nie wspominając już o włamywaniu się do wnętrza; no, więc siedzę i myślę.
Mnie się jednak zdaje, że hobbit nie tyle myślał o swoich obowiązkach, ile
o ukrytym w błękitnej dali spokojnym kraju hobbitów na zachodzie, o Pagórku
i o własnej norce.
Pośrodku leżał na trawie płaski głaz i Bilbo przyglądał mu się w zadumie albo
obserwował ogromne ślimaki, które widać upodobały sobie tę małą, zaciszną
wnękę między chłodnymi skałami, bo cała ich gromada pełzała tu z wolna, lgnąc
do ścian.
Jutro zaczyna się ostatni tydzień jesieni rzekł pewnego dnia Thorin.
A po jesieni nadejdzie zima powiedział Bifur.
A potem nastanie nowy rok dorzucił Dwalin. Brody nam zdążą wyro-
snąć tak, że będą zwisały stąd aż na dolinę, nim się tu czegoś doczekamy. Co wła-
ściwie robi włamywacz, żeby nam pomóc? Skoro ma pierścień i miał czas nabrać
mistrzostwa w sztuce niewidzialności, mógłby chyba pójść przez Główną Bramę
i przeprowadzić mały wywiad we wnętrzu Góry.
Bilbo usłyszał te słowa, bo krasnoludy siedziały na skałach wprost nad nim.
Wielkie nieba! rzekł sobie w duch a więc takie pomysły już im przychodzą
do głów! Zawsze ja, nieborak, mam ich ratować w biedzie, przynajmniej odkąd
152
nas czarodziej opuścił. Co teraz zrobię? Powinienem był na początku przewidzieć,
że w końcu spotka mnie coś okropnego. Mam wrażenie, że nie zniósłbym po raz
drugi nawet widoku nieszczęsnej doliny Dal, co dopiero tych dymiących wrót!
Tej nocy czuł się bardzo nieszczęśliwy i prawie nie zmrużył oka. Nazajutrz kra-
snoludy rozeszły się w różne strony; niektóre na dole zajęły się kucykami, inne
wybrały się na zwiady po górskich zboczach. Bilbo przez cały dzień siedział mar-
kotny na trawie we wnęce i patrzał na głaz lub w stronę zachodu przez wąskie
wejście. Zdawało mu się, nie wiedzieć czemu, że na coś czeka. Może czarodziej
wróci niespodzianie jeszcze dzisiaj? myślał.
Ilekroć podnosił głowę, dostrzegał w dali kreskę lasów. Kiedy słońce skłoniło
się ku zachodowi, odblask ozłocił odległe wierzchołki drzew, jakby światło padało
na ostatnie wyblakłe liście. Wkrótce kula słoneczna niby pomarańcz znalazła się
nisko, na wprost oczu hobbita. Bilbo podszedł do wejścia wnęki i ujrzał tuż nad
widnokręgiem blady i nikły wiechetek wschodzącego księżyca.
W tym samym momencie usłyszał za swoimi plecami głośny stuk. Na szarym
kamieniu przysiadł ogromny drozd, czarny jak smoła, z jasnożółtą piersią na-
krapianą ciemnymi plamkami. Trach! Drozd złowił ślimaka i dziobem rozbijał go
o kamień. Trach, trach!
Nagle Bilbo zrozumiał. Zapominając o niebezpieczeństwie, wybiegł na pół-
kę skalną i zaczął przywoływać krasnoludy, krzycząc i machając rękami. Kto był
w pobliżu, biegł ile sił w nogach do hobbita, potykając się wśród skał, zacieka-
wiony, co się właściwie stało. Inni (z wyjątkiem oczywiście Bombura, który spał)
domagali się, żeby ich z dołu wciągnąć na linie.
Bilbo szybko im całą sprawę wyjaśnił. Umilkli wszyscy: hobbit stojący na pła-
skim głazie i krasnoludy, w niecierpliwym oczekiwaniu kiwające brodami. Słoń-
ce zachodziło coraz niżej, a nadzieja gasła w ich sercach. Wreszcie słońce zanu-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]