[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Spod Pyrzogłów. .
- Skąd?
- Z Pajęczyna Dolnego. .
- A kawaler coś za jeden, czyj syn?
- Tam jednego...
- Co za jednego... tam?
- Włościanina. .
- Proszę... włościanina. A dokądże to tak walisz samopas, kochanku?
- Do Klerykowa. .
- Fiu - fiu. . A i po cóż to?
- Do szkół, proszę wielmożnego pana.
- Cóż, u licha! ojciec na szkoły dla ciebie ma, a na furmankę nie ma? Konie trzymają ojciec?
- Nie. .
- Więc skądże, do diabla, bierze na szkoły, jeśli nawet koni...
- Mój ojciec służy we dworze... - powiedział Radek z rumieńcem na twarzy. .
- Za karbowego, czy jak?
Młodzieniec wahał się przez chwilę, pragnąc z całej siły skłamać i potwierdzić, ale przemógł się wreszcie
i wyznał:
- Nie, za rataja.
- Patrzcież państwo! Już teraz rataje kształcą swe potomstwo w Klerykowie. A do które jże to klasy
walisz w tylim tornistrze, mój filozofie?
- Do piątej, proszę wielmożnego pana.
- Do piątej? No, proszę... Jakże to sobie radę dajesz w tym Klerykowie, skoro tak rzeczy stoją?
- W Pyrzogłowach dawałem korepetycje. .
- W Pyrzogłowach? Ja się pytam o Kleryków.
- Nie znam Klerykowa, wielmożny panie.
- To ty dopiero pierwszy raz?
- Pierwszy. .
- I myślisz tam również tymi korepetycjami handlować?
- Nie wiem, proszę wielmożnego pana. Tak idę...
- Tak idziesz? No, to siadaj na kozle, podwiozę cię do miasta.
Radek szybko wgramolił się na kozioł i usiadł obok tęgiego furmana w liberyjnej czapce i letnim ubraniu
w białe i niebieskie prążki. Konie skoczyły z mi ejsca i poniosły bryczkę wśród tumanów burego pyłu.
Kiedy niekiedy tylko ukazywały się oczom młodzieńca niewielkie chaty, drzewa, słupy wiorstowe i
dalekie gaje. Nie panował on już nad sobą ani nad swymi postanowieniami. Wszystkim zaczęło rządzić
ślepe zdarzenie czy cudza fantazja. Wiedział to jedno, że po przyjezdzie, który sam przez się był już
dziełem szczęśliwego trafu, czeka go cały szereg wstrząśnień i rozmaitych zjawisk o nieznanym
kształcie, zakresie i kierunku. Co to będzie dalej? Jaki - myślał - jest ten Kleryków? A może się uda...
Początek zdawał się zły, a może też za to...
Na szosie ukazywały się zwiastuny Klerykowa: zdążało więcej pieszych, wozów z tarcicami, bryczek
szlacheckich i ogromnych fur, na których trzęsły się istne sterty %7łydów. W pewnym miejscu wyrosła
pod górką duża ciegielnia, a dalej na horyzoncie fabryka z czerwonej cegły. Radek oglądał takie
budowle po raz pierwszy. Serce jego ścisnęło się, a wszystkie uczucia chwycił i zdławił jakby kurcz
długotrwały. W tym stanie mniemanego spokoju młodzieniec przyjechał do miasta. Kleryków zrobił na
nim wrażenie kamiennego labiryntu, ogromu. Wielkość domów zdała mu się wprost niewiarogodną, huk
go oszołamiał, a ulice wydłużały się w oczach jego do nieskończoności. W rynku szlachcic rzucił
furmanowi krótki rozkaz:
- Na Targowszczyznę!
Bryczka skierowała się w boczne, brudne i cuchnące uliczki, zjechała z bruku na szosę wysadzoną
ogromnymi drzewami i pośród lichych domków przedmieścia stanęła u bramy okazalszego budynku,
który przypominał obszerny i zapadający się w ziemię dwór wiejski. Szlachcic wysiadł z bryczki i rzekł
do Radka:
- Złaz, kawaler, i chodz za mną.
Chłopiec zeskoczył z kozła i machinalnie noga za nogą szedł w ślady rozkazodawcy. Ziemianin wstąpił
po schodkach z bulw kamiennych do krzywej i nieczystej sionki, otworzył drzwi na lewo i sam ruszył
dalej, a Jędrkowi gestem kazał pozostać. W kuchni krzątały się dwie służące: gruba kucharka w chustce
związanej na kształt bocianiego gniazda i młoda dziewczyna z gołą głową. Obiedwie ukradkiem
spoglądały na przybysza, który nieruchomo stał obok dużego komina. Wieczór zapadał i złoty blask
zorzy pł ynął do izby przez brudne i zestarzałe szybki. Radek mimo woli spojrzał ku oknu i w głębi
swych myśli, nie wiedząc prawie o tym, co się z nim dzieje, szukał istoty swojej, zatraconej wśród
nawału wypadków niosących go w pędzie. Był cały okryty kurzem, strudzony podróżą i pragnący.
Niedaleko stała beczka z wodą, a na jej brzeżku blaszane półkwarcie, ale bał się ruszyć z miejsca. Za
sąsiednimi drzwiami słychać było głośną rozmowę, rubaszny śmiech męski i kobiece okrzyki. Młoda
pokojówka zaczęła nastawiać samowar, stara kucharka przyrządzała mięso na kotlety, gdy wtem drzwi
się roztwarły i szlachcic, który zabrał był Radka na wózek, zawołał:
- No, filozofie, jak się tam wabisz... "kim "?
Radek niby automat, w swym tornistrze na plecach, posunął się naprzód, przekroczył wysoki próg i
stanął w komnacie oświetlonej lampą wiszącą. Zrodek tego pokoju zajęty był przez duży stół, nakryty
odrapaną tu i owdzie ceratą. Za nim, między dwoma oknami, mieściła się rozległa sofa, obok [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl