[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nawet nie wyciągnąłem ręki, tylko spojrzałem na niego wymownie.
Korfis, we mnie trzeba zainwestować mruknąłem.
Zainwestować powtórzył, wyraznie wymawiając zgłoski. Ilekroć słyszę to słowo,
wiem, że ktoś chce mnie obłupić ze skóry dodał, ale wyjął jeszcze jednego dukata. Jeszcze
bardziej oberżniętego po brzegach niż pierwszy, chociaż to akurat mogło się już wydać
niemożliwe.
* * *
Dom Lonny był masywnym, jednopiętrowym budynkiem ogrodzonym murem, za którym
szalały specjalnie wyszkolone psy. Mówiono zresztą, iż to nie psy, tylko mieszanka szakala i
wilka, i że miały zatrute zęby. Ale podejrzewam, że takie bajdy rozpuszczała sama Lonna,
aby dodatkowo wystraszyć nieproszonych gości. Lonna prowadziła dobrej klasy burdel z
wykwintnym wyszynkiem i jedzeniem. Prócz tego grano u niej w kości i karty. Grano wysoko
i w dobrym towarzystwie, bo nierzadko można tam było trafić na bogatych szlachciców z
okolic Hez-hezronu (po co przyjeżdżali do miasta, opuszczając swe posiadłości, Bóg jeden
raczy wiedzieć), co znamienitszych mieszczan i mistrzów cechowych. A zresztą każdy, kto
miał wypchaną kabzę i jako tako wyglądał, był mile widziany.
Zastukałem kołatką. Kilkakrotnie, bo pora była nietypowa, i musiałem chwilę zaczekać
nim ktoś się zbliżył do drzwi. Trzasnął uchylany judasz.
Pan Madderdin usłyszałem głos zza drzwi i poznałem Gryttę, który pełnił u Lonny
rolę odzwiernego, wykidajły i chłopca do wszelkich zleceń.
Grytta był zwalistym mężczyzną o twarzy wioskowego głupka. Ci, których zmyliła ta
twarz, zwykle nie mieli już okazji popełniać następnych pomyłek.
Nie da się ukryć odparłem. Jest Lonna?
Grytta wahał się chwilę nim odpowiedział.
Jest rzekł w końcu, otwierając drzwi. Krzyknął na psy.
Dziwna pora na odwiedziny, panie Madderdin.
Dziwna przytaknąłem i dałem mu dwukoronówkę. Trzeba mieć gest.
Grytta zaprowadził mnie do saloniku i postawił na stoliku butelkę wytrawnego wina oraz
kieliszek.
Wszyscy śpią jeszcze, panie Madderdin wyjaśnił. Trzeba będzie trochę poczekać.
Nie ma sprawy powiedziałem i wyciągnąłem się w fotelu.
Jestem przyzwyczajony do spania o każdej porze i w każdych warunkach. W końcu nigdy
nie wiadomo, kiedy człowiek będzie miał następną okazję. Jednak kiedy Lonna weszła do
pokoju, natychmiast się obudziłem.
Zawsze czujny powiedziała, widząc, że otwieram oczy. Dawno się nie widzieliśmy,
Mordimer. Przychodzisz oddać dług?
A ile ci jestem winien?
Dwadzieścia dukatów powiedziała i jej oczy pociemniały. Czy to ma znaczyć, że
ich nie przyniosłeś?
Ty zawsze o pieniądzach westchnąłem. Nawet nie zdążyłem powiedzieć, jak pięknie
wyglądasz.
Daruj sobie. Wzruszyła ramionami. Czego chcesz?
Jak zwykle. Informacji.
Zwykle, to ty chcesz tu czegoś innego odparła złośliwie, choć nie bez racji. Jakiej
informacji?
Ktoś grał wczoraj u ciebie. Jakiś zamiejscowy szuler. Wygrał?
Czy ja śledzę każdego, kto gra? zapytała zniecierpliwiona. Wczoraj było mnóstwo
ludzi.
Lonna wstałem i przeciągnąłem się, aż mi chrupnęło w kościach. Nalałem sobie wina.
Masz mnie za idiotę?
Wygrał powiedziała. Bardzo dużo.
Znaczy?
Czterysta, może nawet pięćset. Ale on nie kantował, Mordimer. Kazałam go sprawdzić.
Są różne rodzaje kantów odparłem.
No właśnie. Może wrócimy do mojej dawnej propozycji?
Nie zaśmiałem się.
Lonna kiedyś proponowała, abym zajął się kontrolą graczy. Potrafię bezbłędnie poznać,
czy ktoś oszukuje. Rozszyfruję każdego magika lub iluzjonistę, nie mówiąc o zwykłych
szulerach. A Lonna nie tolerowała oszustów. Między innymi dlatego jej dom był tak
popularny, że grało się tam czysto. A przynajmniej w miarę czysto.
W co grał?
W biskupa roześmiała się nieco pogardliwie.
Ja też się zdziwiłem. Biskup był jedną z najbardziej głupich i prymitywnych gier.
Wygrywał ten, kto zebrał rycerza, giermka i tuza, obojętnie jakiej maści, a przy tym nie miał
damy. Zabawa dla wozaków. Zupełnie bezmyślna.
I co potem?
Poszedł. Nawet nie poprosił o obstawę.
U Lonny istniał dobry zwyczaj odprowadzania gości, którzy wygrali, przez specjalnie
dobranych ochroniarzy.
Przyjdzie dzisiaj?
Jak go nie zabili, pewnie przyjdzie. Znowu wzruszyła ramionami. Po co ci on?
Ograł moich chłopaków, więc może ktoś powinien mu odpłacić.
Lonna nie wytrzymała i chwyciła mnie za rękę.
Będziesz grał, Mordimer? Aż widziałem jak płoną jej oczy. Naprawdę zagrasz?
Może, może... odpowiedziałem, delikatnie uwalniając dłoń.
Czuj się gościem rzekła z szerokim uśmiechem, który odmłodził ją o ładnych parę lat.
Dam ci pokój, żebyś wypoczął przed wieczorem. Chcesz coś jeszcze? Wino, dziewczyny?
Na razie nie. Dzięki, Lonna, ale muszę poszukać Kostucha i blizniaków. Szlag ich
gdzieś trafił.
Tylko błagam, nie przyprowadzaj ich, jeżeli nie musisz. Lonna złożyła dłonie na
piersiach. A było na czym składać. Ostatnio Kostuch wypłoszył mi gości.
Nie ma się co dziwić. Jakbym go nie znał, sam bym się przestraszył. Zobaczymy się
wieczorem.
Wyszedłem nieco odświeżony tą chwilą snu i postanowiłem odnalezć chłopaków. Mieli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]