[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szlachciców było najwyrazniej zdumionych oraz wstrząśniętych.
 Raczy pan, baronie, wytłumaczyć nam...  zaczął jeden z nich lodowatym tonem.
 Raczę  przerwał mu ostro Haustoffer.  Mistrz Madderdin usiłował mnie przekonać, że
wampiry nie istnieją. Wy wszyscy, dostojni panowie, doskonale wiecie, że jest inaczej. Chciałbym
więc, aby mistrz Inkwizytorium również przekonał się o tym na własne oczy. Badajcie, panie
Madderdin.  Spojrzał na mnie.  Przypatrujcie się, oceniajcie. Ja wiem, co zobaczycie: zwłoki, w
których nie ma nawet grama krwi. Wyssane. Do cna.
 Piękny pokaz, dostojny panie  powiedziałem.  A ja z przyjemnością zajmę się oględzinami.
Jednak proszę zezwolić, bym przywołał mych towarzyszy i kazał im przynieść niezbędne
narzędzia...
 Będziecie ich kroić?  zapytał z niesmakiem jeden ze szlachciców.  To profanacja...
 To tylko ciała  odparłem.  Tak samo święte, jak zajęczy pasztet, który jedliście z takim
apetytem.
Baron roześmiał się sucho i uniósł dłoń, każąc zamilknąć szlachcicowi, który sposobił się do
riposty.
 Nie sądzę, by doktorowie Kościoła się z wami zgodzili, ale doceniam wasz pragmatyzm,
mistrzu. Czyńcie, co uważacie za stosowne. A my tymczasem przejdzmy gdzie indziej. Może
zagramy w kręgle, panowie? Ponoć na dworze cesarza to ostatni krzyk mody...
Nie wiedziałem, co prawda, co było ostatnim krzykiem mody na cesarskim dworze, ale jestem
pewien, że baron swoim deserem zadziwiłby nawet ekscentryczne otoczenie naszego władcy.
* * *
Kazałem służbie przynieść świeczniki i ustawiłem je, aby światło mocnym blaskiem padało na
zwłoki. Kostuch przytargał mój podróżny, drewniany kufer i zdjąłem z szyi kluczyk, aby otworzyć
zamek. Trzeba przyznać, że blizniacy oraz Kostuch nie wyrazili nadmiernego zdumienia, widząc na
biesiadnym stole zwłoki zamiast wykwintnych potraw.
 Resztę, prawda, zjedliście, co?  zażartował sobie Pierwszy i oszołomiła mnie finezja jego
dowcipu.
W kufrze miałem, jak to nazywałem, podręczny zestaw inkwizytora. Nigdy nie wiadomo, kiedy
mogą się przydać profesjonalne narzędzia. A choć większość z nich służyła do prowadzenia
przesłuchań, jednak można je było z powodzeniem wykorzystać przy sekcji zwłok.
Badanie rozpocząłem od kobiety i już pierwsze oględziny potwierdziły słowa barona. Zwłoki
zostały pozbawione krwi. Całkowicie. Nie dostrzegłem na nich żadnych śladów przemocy, nie
licząc rozdartego ciała na wysokości piersi, przebitych żeber i przebitego serca. Ciosy wyraznie
zadano już po śmierci i po wyciągnięciu ze zwłok krwi. Poza tym u każdego z zabitych znalazłem
dwie dziurki za lewym uchem. Pierwsze obrażenia były wyraznie spowodowane mocnym ciosem
ostrego narzędzia. Szpikulca, czy kołka. Nadzwyczaj charakterystyczne przy wszystkich
posądzeniach o wampiryzm. Nie raz i nie dwa widziałem tak oporządzone zwłoki, często jeszcze
dodatkowo z czaszkami przebitymi gwozdziami, poderżniętymi ścięgnami u nóg lub cierniami
wbitymi w podeszwy stóp. Wszystkie te okaleczenia miały powstrzymywać domniemanego
wampira przed powstaniem z grobu i dręczeniem żyjących. Cóż, nieprzebrane są zasoby wyobrazni
plebsu...
Jednak zagadkowe były obrażenia pod uchem. Niewielkie, głębokie, tak jakby ktoś wraził w
żyły ofiary dwa wąskie, długie ostrza. Widziałem już kiedyś takie rany, mili moi. I nie były to
bynajmniej zęby wampira. Pewien zbrodniarz używał dobrze dopasowanej żelaznej szczęki z
ostrymi kłami, by zabijać ofiary i udawać wampira. Wiodło mu się całkiem niezle, póki nie spotkał
na swej drodze pewnego skromnego inkwizytora, być może w pożałowania godny sposób
pozbawionego fantazji i nad wyraz dalekiego od uwierzenia w plebejskie bajędy.
Zbrodniarza rozerwano końmi na miejskim rynku, a wierzcie mi, że nie powstał z martwych,
choć udawanie wampira tak weszło mu w krew, że wił się i krzyczał, kiedy wystawiano go na
promienie południowego słońca.
 Następny Vogelmaier  burknął Kostuch, przyglądając się zwłokom.
Teraz przypomniałem sobie, że przestępca udający wampira faktycznie nazywał się Vogelmaier.
Wspominałem już, że Kostuch ma niezwykły talent do zapamiętywania imion, dat oraz przebiegu
rozmów, nawet kiedy odbyły się przed wielu laty. Cóż, czasami się to przydawało.
 Nie, Kostuch  powiedziałem.  Vogelmaier nie był w stanie wyciągnąć całej krwi. I
zostawiał ślady, jak w rzezni. Tutaj ktoś wypompował tych nieszczęśników, a przy tym niezwykle
pieczołowicie ich obrządził. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl