[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Cudownie jest zostawić Londyn za sobą i znalezć się w takim miejscu!
- ucieszył się John. - Zwykle wieczory spędzamy w ponurym salonie; czasem
zapalamy światła.
Wspominając mroczny pokój w mieszkaniu na Harley Street, Gerda
poczuła nagły ból w piersiach. Och, gdyby mogła się tam teraz znalezć!
- Pięknie tu - powiedziała dzielnie.
Trzeba zjechać z góry, nie ma na to rady. Nie spełniła się jej skryta
nadzieja; nie wydarzyło się nic, co mogłoby ją uchronić przed czekającym
koszmarem. Dojechali na miejsce.
Ucieszyła się, kiedy zobaczyła siedzącą na murku Hen-riettę, Midge i
jakiegoś szczupłego mężczyznę. Wiedziała, że na Henrietcie może polegać. W
najgorszych tarapatach Henrietta zawsze przychodziła jej z pomocą.
John też się ucieszył na widok Henrietty. Najpierw piękne widoki z
góry, szybka jazda w dół, a teraz spotkanie z Henriettą. Bardzo stosowne
zakończenie podróży. Henrietta miała na sobie zielony płaszcz z tweedu i
spódnicę, w której bardzo mu się podobała i która - zdaniem Johna -
pasowała do niej o wiele lepiej niż te ubrania, które zwykle nosi w Londynie.
Henrietta wyciągnęła przed siebie długie nogi, obute w starannie
wypastowane sportowe buty.
Uśmiechnęli się do siebie, żeby potwierdzić, że cieszą się swoim
widokiem. John nie chciał teraz rozmawiać z Henriettą. Sama świadomość jej
obecności sprawiała mu przyjemność. Bez niej wolne dni byłyby puste.
Z domu wyszła im na powitanie lady Angkatell. Nieczyste sumienie
sprawiło, że wobec Gerdy była bardziej wylewna niż normalnie.
- Tak się cieszę, że cię widzę, Gerdo! Tyle czasu! Witaj, John!
Chciała dać do zrozumienia, że Gerda jest długo oczekiwanym
gościem, a John jedynie jej towarzyszem, ale nie wypadło to przekonująco.
Gerda była bardzo zmieszana.
- Znacie Edwarda? Edwarda Angkatella? - spytała Lucy.
John skinął Edwardowi głową i powiedział:
- Nie sądzę.
Chylące się ku zachodowi słońce rozświetliło złote włosy Johna i jego
błękitne oczy. Wyglądał jak wiking wracający ze zwycięskiej wyprawy. Głos
miał ciepły, dzwięczny, miły. Był bardzo atrakcyjnym mężczyzną.
W towarzystwie Johna Lucy zdawała się jeszcze bardziej eteryczna niż
zwykle. Edward natomiast bardzo się zmienił. Nagle zbladł, usunął się w cień
i zgarbił.
Henrietta zaproponowała Gerdzie spacer do warzywnika za domem.
- Lucy na pewno pokaże nam swój ogródek skalny i jesienne rabaty -
powiedziała. - Ale ja najbardziej lubię ogród warzywny. Jest piękny i pełen
spokoju. Można usiąść na inspektach z ogórkami, a w zimny dzień schronić
się w szklarni. Nikt tam człowiekowi nie przeszkadza, a czasem uda się
znalezć coś dobrego do jedzenia.
Rzeczywiście, znalazły trochę groszku. Henrietta jadła go na surowo,
ale Gerda nie miała ochoty. Z przyjemnością uwolniła się jednak od
towarzystwa Lucy Angkatell, która zachowywała się bardziej niepokojąco niż
zwykle.
Gerda z ożywieniem rozmawiała z Henriettą. Rzezbiarka umiała
zadawać pytania, na które Gerda znała odpowiedz. Po chwili Gerda poczuła
się lepiej. Obudziła się w niej nadzieja, że może mimo wszystko najbliższe
dwa dni nie będą aż tak straszne, jak się obawiała.
Zena zaczęła uczęszczać na lekcje tańca i z tej okazji dostała nową
sukienkę. Gerda długo ją opisywała. Ostatnio znalazła nowy sklep z
przyborami do robótek ręcznych ze skóry. Henrietta spytała, czy trudno jest
uszyć sobie torebkę. Gerda obiecała ją tego nauczyć.
Jak niewiele potrzeba - myślała Henrietta - żeby uszczęśliwić Gerdę; a
kiedy jest szczęśliwa, zmienia się nie do poznania. Wystarczy jej pozwolić
zwinąć się w kłębek i mruczeć.
Szczęśliwe, usiadły na inspektach z ogórkami w kącie ogrodu. Słońce,
wiszące nisko nad ziemią, grzało jak latem. Milczały. Powoli wyraz spokoju
zaczai znikać z twarzy Gerdy. Zgarbiła się. Znów wyglądała jak siedem
nieszczęść. Podskoczyła, kiedy Henrietta się odezwała.
- Dlaczego tu przyjeżdżasz? - spytała Henrietta. - Przecież czujesz się
tu bardzo zle?
- Ależ nie - odparła szybko Gerda. - To znaczy, nie wiem dlaczego&
Przyjemnie jest wyjechać z Londynu -dodała po chwili - a lady Angkatell jest
bardzo miła.
- Lucy? Wcale nie jest miła. Gerda była zaskoczona.
- Ależ tak. Dla mnie jest zawsze bardzo miła.
- Lucy ma dobre maniery i potrafi być urocza, ale jest okrutna. Chyba
dlatego, że jest taka nieludzka, nie wie, co to znaczy czuć i myśleć jak zwykły
człowiek. Nie cierpisz tego miejsca, Gerdo! Sama najlepiej wiesz, że mam
rację. Skoro tak, dlaczego tu przyjeżdżasz?
- Widzisz, John bardzo to lubi&
- Ach, oczywiście; John to lubi. Nie mogłaś go wysłać samego?
- To by mu się nie spodobało. Beze mnie nie byłby tu szczęśliwy. John
nie jest samolubny. Uważa, że pobyt na wsi dobrze mi robi.
- Na wsi tak, to prawda - zgodziła się Henrietta. - Ale nie u
Angkatellów.
- Ja& Nie chciałabym, żebyś sobie pomyślała, że jestem niewdzięczna.
- Ależ, droga Gerdo! Dlaczego miałabyś nas lubić? Zawsze uważałam,
że Angkatellowie są dziwną rodziną. Lubimy spędzać czas we własnym gronie
i mówimy swoim językiem. Nic dziwnego, że obcy mieliby ochotę nas
wymordować& Chyba już pora na herbatę - dodała po chwili. -Wracajmy.
Przyglądała się Gerdzie, kiedy ta wstała i ruszyła w stronę domu.
Ciekawe by było zobaczyć - pomyślała; jak zawsze, część jej umysłu
zajęta była czymś innym - twarz chrześcijańskiej męczennicy w chwili, kiedy
wychodzi na arenę. Tak wyglądała teraz Gerda.
Kiedy wyszły za mur okalający warzywnik, usłyszały strzały.
- Zdaje się, ze masakra Angkatellów już się zaczęła! -powiedziała
Henrietta.
Okazało się, że sir Henry i Edward dyskutują o broni palnej i
uzasadniają swoje poglądy strzelając z rewolwerów.
Henry Angkatell interesował się bronią i miał jej pokazną kolekcję.
Przyniósł z domu kilka rewolwerów i tarcze. Obaj z Edwardem zajęli się
strzelaniem do celu.
- Hej, Henrietto, chcesz się dowiedzieć, czy zabiłabyś włamywacza? -
spytał sir Henry.
Henrietta wyjęła mu rewolwer z ręki.
- Tak należy celować& Bach!
- Pudło! - powiedział sir Henry.
- Chcesz spróbować, Gerdo?
- Obawiam się, że&
- Niech się pani da namówić, pani Christow. To całkiem proste.
Gerda wypaliła z rewolweru, podskoczyła z przerażenia i zamknęła
oczy.
- Ja też chcę spróbować - powiedziała podchodząc do nich Midge. - To
trudniejsze, niż sądziłam - stwierdziła po drugim strzale. - Ale dosyć
przyjemne.
Z domu wyszła Lucy. Za nią kroczył wysoki, nadąsany młodzieniec z
wystającym jabłkiem Adama.
- To David - przedstawiła go Lucy.
Wyjęła rewolwer z dłoni Midge. Podczas gdy jej mąż witał się z
Davidem, naładowała broń i strzeliła trzy razy, za każdym razem trafiając
blisko środka tarczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]