[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeszcze być im za to wdzięczny. Teraz wreszcie zdobył się na porzucenie iluzorycznej nadziei, że rodzice pewnego dnia zmienią
swój stosunek do niego. Kilka miesięcy pózniej napisał do mnie:
Kiedy powiedziałem rodzicom, że nie chcę dłużej mieszkać w ich domu, próbowali wpędzić mnie w poczucie winy. Nie chcieli
pozwolić mi odejść. Kiedy stwierdzili, że nie są już w stanie mnie do niczego zmusić, zaproponowali, że obniżą czynsz i oddadzą
mi część pieniędzy, które zainwestowałem w ich dom. Stwierdziłem jednak, że ten układ nie jest korzystny dla mnie, tylko dla
nich. Odrzuciłem więc wszystkie ich propozycje.
Nie odbyło się to jednak zupełnie bezboleśnie, bo musiałem sobie przy tym uświadomić całą prawdę o sobie i moich rodzicach.
Ta świadomość sprawiła mi ból. Odczułem cierpienie małego dziecka, które nigdy nie było kochane, nigdy nie zostało
wysłuchane i nigdy nie było szanowane. Cierpienie dziecka, które pozwalało się wykorzystywać przez rodziców w nadziei, że
pewnego dnia będzie inaczej. I wtedy zdarzył się cud. Im lepiej uświadamiałem sobie swoje emocje , tym bardziej zacząłem
21
tracić na wadze. Nie muszę teraz już usypiać alkoholem moich uczuć, zacząłem myśleć bardzo trzezwo, a gdy czasem jeszcze
wybucham gniewem, to wiem z całą pewnością, że nie dotyczy on ani mojej żony, ani moich dzieci, lecz mojej matki i ojca, od
których udało mi się wreszcie emocjonalnie uniezależnić. Wiem teraz, że to, co nazywałem miłością do rodziców, było jedynie
pragnieniem, aby być przez nich kochanym. Tego pragnienia oni nigdy nie zaspokoili, musiałem więc z niego ostatecznie
zrezygnować. Nagle okazało się, że nie potrzebuję już tyle jedzenia, co dawniej, nie czuję się już stale taki zmęczony, poczułem
w sobie dużo energii , zacząłem więcej i chętniej pracować. Z czasem moja wściekłość na rodziców, zaczęła słabnąć, bo teraz
sam dbam o to, by moje potrzeby zostały zaspokojone, zamiast bezskutecznie oczekiwać, że oni to zrobią. Nie zmuszam się już
do tego, aby ich kochać, bo nie wiem, dlaczego miałbym to robić, za co miałbym ich kochać. Nie boję się też, że po ich śmierci
będę odczuwał wyrzuty sumienia, jak mi to próbuje wmówić moja siostra. Czasami myślę nawet, że zamiast wyrzutów sumienia
odczuję ulgę, bo wtedy nie będę się już musiał zmuszać do udawania, choć i teraz staram się tego więcej nie robić.
Moja siostra powiedziała mi, że rodzicom jest bardzo przykro, bo moje listy do nich są teraz takie oschłe i rzeczowe, brak w nich
dawnej serdeczności. Bardzo chcieliby, żebym był taki, jak dawniej. Ja już jednak taki być nie mogę , a przede wszystkim już nie
chcę. Nie chcę dłużej grać roli, którą mi narzucili. Po długich poszukiwaniach znalazłem wreszcie terapeutę, który bardzo mi
odpowiada i z którym mogę rozmawiać tak otwarcie, jak z Panią. Mogę mówić szczerze o moich rodzicach, bez upiększania
faktów. Potrafię się przed nim zupełnie otworzyć i bardzo mi to pomaga. Przede wszystkim cieszę się jednak, że zdecydowałem
się wreszcie opuścić ten dom, z którym nieświadomie wiązałem tyle nadziei, nadziei , które nigdy nie mogły się urzeczywistnić.
Prowadziłam kiedyś dyskusję na temat czwartego przykazania, które nakazuje nam czcić naszych rodziców, abyśmy długo żyli i
dobrze nam się powodziło . Na początku zapytałam jej uczestników o to, czym według nich jest miłość dziecka do rodziców,
przez których było maltretowane w dzieciństwie. Ze wszystkich stron posypały się natychmiast spontaniczne odpowiedzi.
bicia; lęk przed tym, żeby nie okazać się złym człowiekiem; przekonanie, że należy wybaczyć rodzicom, bo bez tego nie można
stać się dorosłym. Wywiązała się bardzo gwałtowna dyskusja, w której trakcie jej uczestnicy kwestionowali nawzajem swoje
poglądy. Pewna kobieta o imieniu Ruth powiedziała z nieoczekiwaną stanowczością:
Jestem żywym dowodem na to, że to przykazanie nie jest zgodne z rzeczywistością, bo od kiedy przestałam wreszcie pozwalać
moim rodzicom na to, by mną swobodnie dysponowali, przestałam spełniać ich wypowiedziane i nie wypowiedziane życzenia,
czuję się zdrowsza niż kiedykolwiek wcześniej. Nie cierpię już z powodu moich dawnych dolegliwości, jestem spokojniejsza i
bardziej cierpliwa wobec moich własnych dzieci. Myślę, że wcześniej czułam się zle, bo, aby zadośćuczynić nakazowi kochania
rodziców, usiłowałam zmuszać się do zachowań, wobec których buntowało się moje ciało.
Na moje pytanie, dlaczego ten nakaz ma nad nami tak wielką władzę, Ruth odpowiedziała, że budzi on w nas lęk i poczucie
winy, które zaszczepili w nas w pierwszych latach życia nasi rodzice. Ona sama cierpiała z powodu silnego lęku, zanim nie
zrozumiała, że wcale nie czuje miłości do swoich rodziców, a jedynie chce ją czuć, że udaje miłość przed sobą samą i przed
rodzicami. Kiedy zrozumiała, jak wygląda prawda, jej lęki zniknęły.
Myślę, że wielu ludzi poczułoby się lepiej, gdyby ktoś powiedział im: Nie musisz kochać i szanować swoich rodziców, ponieważ
oni cię krzywdzili. Nie musisz zmuszać się, aby odczuwać coś, czego nie czujesz, ponieważ z przymusu nie rodzi się nigdy nic
dobrego. W twoim przypadku ten przymus może oddziaływać destrukcyjnie, bo za to, że mu się poddasz, zapłaci twoje ciało.
Dyskusja ta utwierdziła mnie w przekonaniu, że czasami przez całe nasze życie posłuszni jesteśmy fantomowi, który w imię
wychowania, moralności czy religii zmusza nas do ignorowania, tłumienia i zwalczania naszych naturalnych potrzeb, za co w
końcu płacimy chorobą, której istoty i przyczyny nie dostrzegamy ani też dostrzec nie chcemy. Próbujemy zwalczyć ją za
pomocą leków, co z góry skazane jest na niepowodzenie.
Nawet jeżeli w trakcie terapii klientowi uda się, dzięki przywołaniu do świadomości własnych stłumionych emocji, odnalezć
drogę do samego siebie, do swej autonomicznej tożsamości, to w bardzo wielu przypadkach zdarza się, że terapeuta zaczyna
mówić mu wtedy o sile wyższej (tak się dzieje na przykład w grupach terapeutycznych dla Anonimowych Alkoholików), zamiast
[ Pobierz całość w formacie PDF ]