[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wydarzyło.
- Och, nie! Nic wam się nie stało? Jak...
- Nie, nic nam nie jest - pośpiesznie zapewnił Brendan. - Merryn nabiła
sobie guza, ale to wszystko.
^Wejdzmy do środka, mamo. Najgorsze, że samochód...
- Synku - Sonia przerwała mu z oburzeniem - jeśli myślisz, że przejmuję
się samochodem, to chyba wcale mnie nie znasz.
Brendan roześmiał się, wziął Merryn na ręce i zaniósł do domu. Noszenie
jej najwyrazniej zaczynało wchodzić mu w nawyk.
Ułożył ją w salonie na kanapie i przez chwilę patrzył na nią z wahaniem.
- Zostań tu - polecił po chwili. - Dzisiaj ja zajmę się kolacją.
- Podobno potrafisz zrobić jedynie kawę po irlandzku.
187
- Umiem też korzystać z telefonu. Zamówię pizzę.
- Och, Bren, nie musisz zamawiać pizzy - powiedziała Sonia, wchodząc
do salonu. - Czy waszym zdaniem jestem już całkowitą inwalidką?
- Mamo, wiem, że dla ciebie jedzenie potraw zamawianych na wynos to
grzech śmiertelny, ale są okazje, kiedy można się tego dopuścić. Powiem
więcej: może to nawet być całkiem przyjemne, jeśli tylko nie powtarza się
zbyt często. Myślę, że jeśli raz zamówię pizzę, to na pewno nas to nie
zdemoralizuje. Jeśli zaś to cię uszczęśliwi, możesz przygotować sałatkę -
dodał, po czym szybko wyszedł z pokoju.
- Co go wprawiło w taki nastrój? - zapytała Sonia konspiracyjnym
szeptem.
- Nawet nie wiem, jaki to nastrój - odparła Merryn, również szeptem. - W
każdym razie chyba będzie lepiej, jeśli mu ulegniemy.
Wieczór był krótki, ale bardzo udany. Brendan zaznajomił matkę z
urokami jedzenia pizzy, poteni zaś wszyscy troje zasiedli do pakowania w
ozdobny papier świątecznych prezentów.
- Nie powinniśmy zostawiać ich pod drzewkiem -w pewnej chwili
oznajmiła Merryn, kiedy tam właśnie zaczęli je składać.
- Dlaczego nie? - zdumiał się Brendan. - Rodzice zawsze układali je pod
choinką.
- Dopiero kiedy skończyłeś dwanaście lat - przypomniała mu Sonia. -
Merryn ma rację. Dla dzieciaków to będzie pokusa nie do odparcia. No i
nie za-
188
GWIAZDKA MIAOZCI
pominaj, że Zwięty Mikołaj przybywa w środku nocy. Chyba że... -
Popatrzyła na niego pytającym wzrokiem.
- O, nie! - Potrząsnął głową. - Jeśli myślisz o tym, co ja, to nie ma mowy!
- Przecież nawet nie wiesz...
- Ależ wiem! I za żadne skarby nie przebiorę się za Zwiętego Mikołaja!
Musicie namówić na tę przyjemność Raya albo Dawida. O, albo Steve'a -
zaproponował i popatrzył znacząco na Merryn. - Jeśli chce wejść do
rodziny, musi na to zapracować.
- Rzeczywiście, mogę go o to poprosić - zastanawiała się głośno Sonia. -
Ale nie, to niemożliwe. Dzwonił wczoraj, żeby mnie zawiadomić, że nie
przyjdzie. Akurat w święta ma dyżur. - Teraz ona spojrzała na Merryn.
Merryn miała dość tych znaczących spojrzeń. Postanowiła opuścić
towarzystwo, nie zdążyła jednak się odezwać, kiedy Brendan spojrzał na
nią czujnie, zerknął na zegarek, a potem wstał i podał jej rękę.
- Na ciebie już czas. Wiem, że jeszcze wcześnie, ale nie codziennie traci
się przytomność w wypadku.
- Tak, powinnaś odpocząć - poparła go Sonia. Merryn przyjęła jego dłoń i
pozwoliła podnieść się
z kanapy.
- Dziękuję, po schodach wejdę sama - zapewniła opanowanym głosem. -
Całkiem dobrze się czuję.
Jednak Brendan poszedł za nią do samych drzwi. Gdy zaś zwróciła się ku
niemu niepewnie, kładąc rękę na klamce, powiedział czule:
189
- Musisz być bardzo zmęczona - i delikatnie dotknął jej twarzy.
- To był...
- Ciężki dzień?
- Nie to chciałam powiedzieć. - Nerwowo splotła dłonie. - Dzień był
wspaniały. Dziękuję ci za obiad. I kolację.
- Merryn? - Zmarszczył brwi. - Próbujesz mi coś powiedzieć?
- Niby co?
- Nie wiem. - Przesunął palcami po jej policzku. - Sama musisz mi to
wyznać.
Wyznać? Trafne określenie...
Najbardziej chciałaby mu wyznać, że było jej dziś z nim... miło, uroczo,
wspaniale; poprosić, żeby z nią został, żeby znów ją objął, utulił do snu. A
kiedy się zbudzi i poczuje lepiej - żeby kochał się z nią długo i czule. I
żeby potem zabrał ją ze sobą, gdzie tylko zechce. Przecież przy nim
wszędzie by wytrzymała.
- Merryn?
- Tak?
- Może... przebierz się w piżamę, a ja ci coś przyniosę.
- Nie.
- Nie kłóć się ze mną. - Pogroził jej żartobliwie palcem, po czym odwrócił
się na pięcie i odszedł.
Kiedy wrócił z tabletką i szklanką ciepłego mleka, leżała już w łóżku, w
wiśniowej jedwabnej piżamie z białym oblamowaniem.
- Dostałem to od Soni. - Postawił szklankę na sto-
190
GWIAZDKA MIAOZCI
liku przy łóżku i podał jej tabletkę. - Złagodzi ból głowy.
- Nie zmartwiłeś jej niepotrzebnie? To tylko reakcja na stres.
- Nie, nie zmartwiłem. A poza tym coś mi się zdaje, że to nie tylko stres. -
Popatrzył na nią uważnie. - Przepraszam, jeśli to, co powiedziałem o
Steve'ie, cię zirytowało. - Spojrzała na niego ze zdziwieniem, a on
roześmiał się, widząc jej minę. - Jesteś zaskoczona, że cię przepraszam?
- Bardzo - przyznała szczerze.
- Wiem. Chyba sam sobie nie zdaję sprawy, jaki jestem arogancki. Tylko
że to tak trudno nad sobą zapanować. Kiedy przyglądałem się dzisiaj
tobie, dotarło do mnie w końcu...
- Co takiego? %7łe wydoroślałam?
- No, cóż. To prawda. - Dotknął palcami prześcieradła. - Zmieniłaś się,
usamodzielniłaś, wypiękniałaś. Doskonale sobie radzisz. Nie mam prawa
krytykować twoich decyzji i wtrącać się w twoje sprawy. - Podniósł
wzrok i zajrzał w jej oczy. - Właśnie to sobie dzisiaj uświadomiłem.
- Bren... - zaczęła, ale słowa, które tak bardzo chciała wypowiedzieć,
uwięzły jej w gardle. Jeśli zdradziłaby mu swoje uczucia, a on by jej
odrzekł, że nigdy nie myślał o niej jako o swojej przyszłej żonie, wszy-
stko między nimi by się skończyło.
- Słucham cię, Merryn...
- Nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje, ale obiecuję, że jutro dojdę do
siebie.
191
Wziął głęboki oddech, jakby chciał powiedzieć jej coś ważnego, ale w
ostatniej chwili chyba zrezygnował, bowiem poprosił tylko:
- Wypij mleko. - Gdy zaś posłusznie przechyliła szklankę i połknęła
tabletkę, dodał z opiekuńczym uśmiechem: - Zpij słodko - i zamknął za
sobą drzwi, zgasiwszy uprzednio światło.
Merryn czuła, jak do oczu cisną się jej łzy, mimo to zasnęła szybko. Tuż
przed północą obudziła się jednak
- w gardle czuła suchość, a serce waliło jej jak młotem. Powrócił dawny
koszmar, który nie śnił się jej od lat, a w którym widziała śmierć rodziców
w wypadku samochodowym. Odrzuciła pościel, podbiegła do drzwi i
zbiegła szybko po schodach, chcąc jak najdalej uciec przed okropnymi
obrazami. W salonie paliło się światło, więc wbiegła tam i wpadła prosto
w objęcia Brendana.
- Merryn! - Przytulił ją do siebie. - Co się stało? Chyba nie wróciły dawne
koszmary?
- Och, Bren... - W jego ramionach drżała jak liść.
- Pamiętałeś. Nie śniło mi się to od lat.
- Ciii... Uspokój się, biedne maleństwo - wyszeptał. - To pewnie przez ten
dzisiejszy wypadek. Cholera, dlaczego tego nie przewidziałem? - dodał,
wyraznie zły na siebie.
- To nie twoja wina - odparła i przytuliła policzek do jego piersi.
Gładził ją po głowie, a dotyk jego dłoni i ciepło silnego ciała stopniowo
łagodziły wstrząs. Merryn przestała drżeć i oddychała teraz równo,
spokojnie. Zdołała nawet zapytać:
192
GWIAZDKA MIAOZCI
- Co tu robisz tak pózno w nocy?
- Nic takiego.
- Po prostu grzecznie sobie siedzisz? To do ciebie niepodobne.
- Czyżby?
Uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego ostrożnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]