[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mimo to włosy przygładził i uczesał nienagannie.W ręku trzymał czarną skórzaną tekę,
z którą się nigdy nie rozstawał. April zadała sobie w duchu pytanie, czy nie zabiera jej
nawet do łóżka. Wyobraziła sobie małego pana Holbrooka w staroświeckiej nocnej ko-
szuli haowanych pantoflach, z teką w ręku — i omal nie parsknęła śmiechem.
Pan Holbrook wdrapał się na ostatni schodek, sapnął i rwącym się głosem rzekł:
— Dzień dobry, dzieci. Czy wasza matka jest w domu?
— Jest, proszę pana — odparła Dina — ale niestety bardzo zajęta.
Instynktownie spojrzała w okno na pierwszym piętrze. Pan Holbrook także podniósł
w górą oczy. Maszyna do pisania grała niczym karabin maszynowy.
— Matka pisze książki — powiedziała April. — Nie wolno jej przeszkadzać, kiedy
pracuje. Wie pan, pisarze już są tacy!
Pan Holbrook wyjął z kieszeni czystą białą chustkę.
— Tak, tak, wiem, że wasza matka pisze książki. Bardzo, bardzo interesujący zawód...
Mam siostrzeńca, który od czasu do czasu drukuje wiersze w „Madison State Journal”.
Oczywiście bezpłatnie... — Otarł spocone czoło. — Czytałem kiedyś książką waszej
matki wydaną pod pseudonimem J. J. Lane, zdaje się... Bardzo mi się podobała. Znala-
złem w niej wszakże pewne nieścisłości prawnicze, które chętnie bym z autorką prze-
dyskutował. — Złożył chustkę systematycznie i schował do kieszeni. Znowu westchnął
głęboko i zerkając ku oknu, za którym stukała maszyna, spytał: — W żaden sposób nie
da się oderwać pani Carstairs od pracy, co?
— Przykro mi, ale nie — odparła Dina. Lecz przyjrzawszy się panu Holbrookowi, do-
dała serdecznie: — Okropny upał, prawda? Może by pan zechciał wejść i napić się coli
albo zimnej herbaty?
— Dziękuję, dziękuję — powiedział pan Holbrook. — Skorzystam z wdzięcznością.
Rzeczywiście, gorąco dzisiaj. A schody tu u państwa w ogrodzie dosyć strome.
Zaprowadzili więc gościa do saloniku. Pan Holbrook zapadł w najwygodniejszy fotel
z taką miną, jak gdyby miał ochotę zdjąć buty. Nieodstępną tekę złożył na kolanach.
— Jeśli można, poproszę o szklankę wody — rzekł.
165
— Co znowu! — odparła Dina. — Przyniosę panu coś lepszego niż woda, na przy-
kład lemoniady.
Pobiegła do kuchni.April, pozostawiona z gościem, starała się nie gapić na niego zbyt
natrętnie, lecz trudno jej było oderwać oczy od jego twarzy. A więc córka tego człowie-
ka tańczyła, strojna jedynie w trzy pawie pióra i sznurek pereł, a publiczność zrywała
się z miejsc klaszcząc entuzjastycznie — jak pisała owa korespondentka Flory Sanford,
Vivienne. Nie do wiary! Za to nietrudno uwierzyć, że ojciec gotów był udzielać bezpłat-
nie porad pani Sanford, byle ten fakt zataić.
Dina wróciła niosąc lemoniadę w największej szklance, jaką znalazła.
— Nie włożyłam lodu — powiedziała — dałam tylko bardzo zimną wodę. Lód mógł-
by panu zaszkodzić, zgrzał się pan na słońcu.
— Dziękuję, dziękuję, bardzo to uprzejmie z twojej strony — mówił starszy pan.Wy-
pił łyk lemoniady i przymknął oczy na moment.
— Czy jesteś pewna, że nie można poprosić matki ani o chwilę rozmowy?
— Niestety, nie można — odparła Dina. — Ale czy nie mogłybyśmy pomóc czymś
panu w inny sposób?
— Myślałem... chciałem... Bardzo to ważne dla mnie... — jąkał pan Holbrook. Zda-
wał się wystraszony i nieszczęśliwy. — Skoro mieszkacie w najbliższym sąsiedztwie...
Zauważyłem, że ten porucznik policji, Smith bywa tutaj. Sądziłem, że może wspomniał
w rozmowie z panią Carstairs...
Dina dała siostrze sygnał, który znaczył: „Mów ty!” April skinęła głową na znak, że
podejmuje misję.
— Ach tak, porucznik przychodzi do nas czasem — powiedziała. — Jesteśmy, proszę
pana, najważniejszymi świadkami. Słyszałyśmy strzały.
— Co takiego? Ach, oczywiście! Ale to niezupełnie to... Przypuszczałem, że może
opowiadał o całej sprawie pani Carstairs...
— Matka była w ostatnich czasach bardzo zajęta — odpowiedziała April — ale po-
rucznik obdarza nas całkowitym zaufaniem. Wiemy o sprawie wszystko.
Henry Holbrook popatrzył na nią badawczo swymi siwymi, zatroskanymi oczami.
Trudno było nie zaufać April, mając przed sobą tę twarzyczkę o wielkich, ocienionych
długimi rzęsami oczach, o tak uroczym, niewinnym uśmiechu. Starszy pan odchrząk-
nął i rzekł:
— Powiedz mi, moje dziecko...
April wzdrygnęła się lekko. Co za pomysł, żeby nazywać ją „swoim dzieckiem”!
Lecz patrząc w oczy panu Holbrookowi, powiedziała zachęcająco:
— Słucham pana? ..
— Może wiecie, czy policja, przeszukując willę, nie znalazła jakichś prywatnych pa-
pierów pani Sanford?
166
Dina już otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, lecz April ją ubiegła, pytając szybko:
— Dlaczego pan o to pyta?
— Dlatego że... — Urwał. — Byłem doradcą prawnym pani Sanford. Jej osobiste pa-
piery powinny znaleźć się w moich rękach. Niestety, policja ma dość szczególne poglą-
dy na te rzeczy... Zrozumiałe chyba dla każdego, że chciałbym wiedzieć, czy policji uda-
ło się znaleźć papiery. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl