[ Pobierz całość w formacie PDF ]
walącym sercem obserwowała, jak Eb skrada się do
budynku. Chociaż obie z Jess spodziewały się ataku,
wystraszył ją głośny huk i unoszący się wkoło dym.
Cichy stukot w szybę od strony pasażera, tam gdzie
siedziała Jess, sprawił, że wszyscy troje podskoczyli.
Dallas ściągnął maskę z twarzy i uśmiechając się
szeroko, schował za pasek swoje walkie-talkie.
Diana Palmer 183
- Otwórzcie - poprosił.
Sally przekręciła kluczyk w stacyjce i wcisnęła
przycisk opuszczający szybę z prawej strony samo�
chodu.
- Trafiliśmy helikopter - powiedział. - Tuż za�
nim spadł, zdążyli zrzucić bombę dymną. Opary są
drażniące, ale nie śmiertelne. Lopez zawsze dotrzy�
muje słowa. Z wybiciem północy przystąpił do dzia�
łania. Szkoda tylko maszyny. - Oczy mu lśniły. - Ale
cóż, stać go na kolejne.
Sally nie zadała pytania, które cisnęło się jej na
usta. Ktoś musiał przecież maszynę pilotować. Te�
raz, gdy niebezpieczeństwo minęło, cała trzęsła się
ze zdenerwowania.
- Nikt nie ucierpiał? - spytała Jessica. - Słyszały�
śmy strzały.
- Nikt. Kiepskich Lopez ma strzelców.
- Dzięki Bogu.
Dallas delikatnie pogładził ją po twarzy, po czym
poczochrał Steviego.
- Nie bój się, smyku - powiedział cicho. - Nie
pozwolę, żeby cokolwiek złego cię spotkało.
Przytrzymując dłoń mężczyzny przy swoim policz�
ku, Jessica załkała. Dallas pochylił się i przytknął usta
do jej mokrych oczu. Stevie przysunął się bliżej
i impulsywnie objął za szyję wysokiego blondyna.
Stanowili rodzinę, nawet jeśli nie zdawali sobie
z tego sprawy. Spoglądając na nich, Sally poczuła się
samotna i opuszczona.
- Dom sprawdzony - oznajmił przez walkie-talkie
184 PORA NA MIAOZ
Eb. - Dzwonię po szeryfa. Aha, kazałem pootwierać
okna i włączyć wiatrak na strychu. Trzeba tu porząd�
nie wywietrzyć. Pózniej pozamykam.
- A co z... - Zanim Dallas dokończył pytanie,
w walkie-talkie znów rozległ się głos Eba.
- Kobiety i chłopca zabieramy z sobą. Nie ma
sensu zostawiać ich tu do rana. Sally?
Dallas zbliżył walkie-talkie do jej ust.
- Słu... słucham? - spytała, wciąż nie mogąc
ochłonąć po tym, co się stało.
- Pomóż mi spakować kilka rzeczy dla waszej
trójki, dobrze? A ty, Dallas, zabierz do nas Jess
i Steviego.
- Jasne.
Sally zamieniła się na miejsce z Dallasem. Potar�
gana, w dżinsach, tenisówkach i bluzie, ruszyła
pośpiesznie w stronę domu. Usłyszawszy szum sil�
nika, obejrzała się przez ramię. Dallas minął bramę
i skręcił w prawo. Przynajmniej Jess i Stevie są
bezpieczni, pomyślała, nie przestając dygotać.
Kiedy weszła do salonu, Ebenezer w jednej ręce
trzymał maskę i pistolet, drugą właśnie odkładał
słuchawkę na widełki. Wyglądał groznie, jak czło�
wiek, z którym lepiej nie zadzierać. Na widok bladej
twarzy Sally bez słowa rozpostarł ramiona.
Rzuciła mu się na szyję, a on przytulił ją z całej
siły.
- Nie jestem mięczakiem, słowo honoru - powie�
działa, siląc się na humor. - Po prostu nie przywykłam
do tego, żeby jacyś ludzie zrzucali bomby na mój dom.
Diana Palmer 185
Zmiejąc się pod nosem, Eb zacisnął mocniej
ramiona.
- To tylko bomba dymna - rzekł uspokajająco.
- Taki straszak. Groznie wygląda i robi mnóstwo
hałasu, ale nie wyrządza większych szkód. Lopez
musiał ją zrzucić, bo on zawsze dotrzymuje słowa.
- Szlag by go trafił.
- Słusznie.
Skierowali się w stronę sypialni. Wszędzie dooko�
ła krzątali się obcy faceci.
- Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy - polecił dzie�
wczynie Eb. - Zaraz po przyjezdzie szeryfa chciał�
bym cię stąd zabrać.
- Szeryfa...?
- To jego jurysdykcja. Ale jeśli martwisz się
o mnie, to niepotrzebnie - zapewnił ją, widząc jej
zaniepokojoną minę. - Mam wszystkie potrzebne
zezwolenia. Nie działam bezprawnie. Przynajmniej
nie w tym kraju - dodał z szelmowskim uśmiechem.
- Dzięki Bogu. Bo nagle wyobraziłam sobie, jak
wpłacam kaucję, żeby cię wypuszczono z więzienia.
- Naprawdę? Wpłaciłabyś kaucję?
- Oczywiście.
Eb owinął wokół palca gruby kosmyk gęstych
włosów Sally i przyciągnął ją do siebie. Była taka
poważna i skupiona, że uśmiech znikł mu z twarzy.
- Wiedziałaś, że niebezpieczeństwo to silny afro�
dyzjak? - szepnął ochryple, po czym zmiażdżył jej
usta w pocałunku.
Nigdy dotąd nie całował jej tak gorąco i namiętnie.
186 PORA NA MIAOZ
Nie mogła się ruszyć, uciec. Otoczył ją ramieniem,
przygarnął mocno do siebie. Czuła jego silne, wy�
sportowane ciało.
Powoli ogarniało ją szaleństwo. %7łarliwie odwza�
jemniała pocałunki. Eb przygarniał ją do siebie, a ona
przywierała do niego coraz mocniej.
Zadrżał. Z trudem panował nad emocjami. Po
chwili, nie zmniejszając uścisku, oderwał usta od jej
ust. Jego zielone oczy przyglądały się jej z napięciem,
jakby szukały odpowiedzi naniezadane pytania. Ręka,
która obejmowała ją w talii, była jak ze stali, twarda,
nieruchoma, lecz uda leciutko mu drżały.
- Dawno nie miałem kobiety - wyszeptał.
Nie wiedziała, jak zareagować na tak szczere
wyznanie. W ciszy zakłócanej cichym szumem wiat�
raka i przytłumionymi głosami mężczyzn przeczesu�
jących dom wodziła wzrokiem po jego twarzy. Z czu�
łością dotknęła palcem jego warg, Eb przywarł do
niego ustami, co ją wzruszyło i uszczęśliwiło.
Ebenezer schylił głowę i ponownie zaczął ją
całować, tym razem wolno, leniwie, zmysłowo. Stali
objęci, niepomni świata zewnętrznego. Sally zamk�
nęła oczy, rozkoszując się bliskością, dotykiem ciała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]