[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wylądowała z powrotem w szpitalu, na czym zapewne
zale\ało Dionie. Przewracając się, zdała sobie sprawę
z gro\ącego niebezpieczeństwa i całym ciałem rzuciła
się w bok, trafiając szczęśliwie na jedną z miękkich
le\anek ustawionych wokół tarasu.
Upadła cię\ko i przez chwilę le\ała tak oszoło-
miona, \e nie była w stanie zobaczyć, co robi Diona.
Nagle znalazła się przy niej Melina. Pomogła Annis
się podnieść.
- Co się stało? Co sobie zrobiłaś? Boli cię? - pytała
zaniepokojona.
- Chyba nic mi się nie stało - odpowiedziała
niepewnie Annis. Nadal nie mogła utrzymać równo-
wagi. - Miałam miękkie lądowanie - dodała, próbując
wykrzesać z siebie iskierkę humoru.
- Jak to się stało? Potknęłaś się? - dopytywała się
Melina.
- Tak, potknęłam.
Diona Munthe jest chyba nienormalna, pomyślała
Annis. Podło\yła nogę umyślnie, \eby zrobić mi
krzywdę?
- Gdzie jest Diona? - spytała.
Melina odwróciła się i spojrzała w stronę podjazdu.
- Właśnie wsiada do samochodu - odrzekła z nieuk
rywanym zadowoleniem. - Wiedziałam, \e się wyniesie,
jak tylko pan Leon stąd odejdzie. Dzięki Bogu, \e
108 TRUDNA MIAOZ
odjechała. Chodzmy lepiej do twego pokoju, musisz
się poło\yć.
- Nie bez powodu Raphael nazywa cię tyranem -
\artowała Annis.
- Czy tak rzeczywiście powiedział? Od samego
początku postanowiłam być surowa, w przeciwnym
razie nie słuchałby wskazówek. Chciałby ju\ niemal
biegać, a jeszcze nie mo\e się nawet poruszać. Jeśli
chce w ogóle chodzić, musi się stosować do mych
poleceń. To bardzo wa\ne.
- Czy będzie normalnie chodził? - zapytała zanie-
pokojona Annis.
- Po złamaniu obu nóg to nie takie proste. Musi być
cierpliwy, cały czas ćwiczyć mięśnie, \eby utrzymać je
w dobrej formie. Pan Leon dobrze wie, \e mam rację,
ale, jak większość mę\czyzn, jest niecierpliwy.
- Boi się przyszłości - stwierdziła Annis. Na myśl,
\e Raphael mo\e być niezdolny do chodzenia lub
grania na fortepianie, zabolało ją serce.
Melina uśmiechnęła się do niej.
- Nie mo\emy pozwolić, by zawczasu się zamart
wiał. Musi się nauczyć cieszyć ka\dym dniem. Jestem
zadowolona, \e jesteś tutaj, Annis. Będąc w pobli\u
bardzo ułatwiasz mi pracę. Podtrzymujesz pana Leona
na duchu. Potrzebuje cię.
Tych słów Annis wolałaby nie usłyszeć. I bez
obcią\enia odpowiedzialnością za powrót Raphaela do
zdrowia było jej cię\ko powziąć decyzję, czy
wyjechać, czy te\ zostać.
- A co z jego rękoma? Jakie są szanse? - spytała.
- Jeszcze nie wiadomo. Ze ścięgnami ró\nie bywa.
Operacje na nich raz się udają, a raz nie. Wyniku nie
da się przewidzieć. Pan Leon będzie mógł z pewnością
posługiwać się rękoma, ale czy uda mu się nadal grać
jak kiedyś, nie wiadomo. Sądzę, \e nawet chirurg,
który go operował, nie zało\yłby się o to.
TRUDNA MIAOZ 109
Annis porozmawiała jeszcze chwilę z Meliną, po
czym poszła do siebie. Przy zamkniętych okiennicach
i wśród niebieskawych cieni, błądzących po pokoju w
ocię\ałym słońcu greckiego popołudnia, spała przez
godzinę.
Nagle się obudziła. Wyrwała się z koszmaru. Le\ała
pod gruzami, zasypana, z ustami pełnymi pyłu,
oślepła. Usiadła na łó\ku i z bijącym sercem
rozejrzała się nieprzytomnie po pokoju. Z ulgą
uzmysłowiła sobie, gdzie się znajduje. Zlana potem
pokuśtykała do łazienki, zimną wodą obmyła twarz,
kark i ręce.
Przy kolacji Melina zapytała:
- Czy mogłabym mieć dziś wolny wieczór? Chcia
łabym z kimś się spotkać.
Annis uśmiechnęła się.
- Masz randkę? Przystojny?
Melina zaczerwieniła się.
- Dla mnie tak. - Była zmieszana. Jej grecki akcent
stał się wyrazniejszy ni\ zazwyczaj.
- Masz prawo do wolnego wieczoru - orzekł
Raphael.
- Dziękuję. Wrócę koło dziesiątej, jeszcze zanim
się poło\ycie. - Wstała i poszła. Annis i Raphael
zostali przy kawie, obserwując z tarasu księ\yc
wschodzący na jasnogranatowym niebie.
- Chcesz czegoś posłuchać? - zapytała Annis
Raphaela. Wybrała jego ulubione utwory Szopena i
bez słowa przez godzinę słuchali muzyki.
- Miałem dziś telefon od Barry'ego - powiedział
nagle Raphael. Spojrzała na niego.
- Czy gorzej z Carmel?
- Chciał tylko po\yczyć pieniądze. Mówił, \e jest
mu potrzebny nowy samochód, a na koncie ma zbyt
mało. Wydaje mi się jednak, \e nie mówi prawdy, sam
nie wiem, dlaczego. Ciągle mu nie dowierzam
11o TRUDNA MIAOZ
i to mnie niepokoi. Carmei ma wystarczająco du\o
Własnych kłopotów, by mą\ miał jej sprawiać nowe!
Annis rozejrzała się po ogrodzie skąpanym w księ-
\ycowej poświacie.
- Carmei mu ufa, prawda? - spytała.
- Tak, z ka\dym dniem bardziej na niego liczy -
odpowiedział ponuro Raphael. - Do sprzątania i
pomocy przy dzieciach przychodzi kobieta, a codzien-
nie na parę godzin zatrudniają pielęgniarkę, która
zajmuje się Carmei. Barry pracuje nadal sześć dni W
tygodniu, ale kiedy Carmei zle się czuje, wtedy zostaje
w domu i zarządza wszystkim.
- Nie lubisz go.
- Zawsze byłaś spostrzegawcza w takich sprawach.
Nigdy nie lubiłem Barry'ego, za bardzo się ró\nimy.
Ale, trzeba przyznać, nie jest mu łatwo i się nie
uskar\a, przynajmniej przede mną. Carmef Polega na
nim, widzi w nim oparcie. Nie chciałem, \eby tak
wcześnie wychodziła za mą\. Mniej bym się o nią
martwił, gdyby wybrała innego faceta. Nadal nie mam
przekonania do Barry'ego, nigdy go nie polubię. Jest
zbyt gładki. Ka\demu potrafi Wcisnąć samochód i go
zagadać, a ja nie uwa\am tego za szczególnie
pozytywną cechę charakteru. znam wiele osób, które
uwa\ają, \e Barry ma Wiele wdzięku, ale to są
zazwyczaj tylko kobiety. - Spojrzał na Annis spod oka.
- A co ty o nim sądzisz? Od samego początku nie
lubiłaś Barry'ego, Prawda?
Skinęła milcząco głową.
- Dlaczego?
- Nie wiem, chyba instynktownie. Wtedy nic nie
mogłam mu zarzucić...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]