[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyścigach ograniczała się bodaj do tego, że w 1937 wygrał Derby Słońce w Południe.
- Pamięta go tylko z piosenki - wyjaśniła Kate. - Wciąż ją nuci. Myślę, że poza nim nie zna
imienia żadnego innego konia.
- Ależ znam - zaprotestował wuj George. - Bucefała, Pegaza i Czarną Bess.
Roześmiałem się.
- A więc dlaczego podarował pan Kate konia wyścigowego?
Wuj George otworzył usta i zamknął je. Mrugnął. Wreszcie powiedział:
- Uważałem, że powinna więcej spotykać się z ludzmi. Nie ma tu u nas towarzystwa
młodzieży i jestem zdania, że wychowaliśmy ją zanadto pod kloszem.
Ciocia Deb, którą temat koni tak znudził, że aż zamilkła, w tym miejscu znów się włączyła
do rozmowy.
- Nonsens - oświadczyła obcesowo. - Została wychowana jak ja, czyli w odpowiedni
sposób. Dziś dziewczętom zostawia się za dużo swobody i w rezultacie uciekają z łowcami fortun
albo lalusiami podejrzanego pochodzenia. Dziewczęta wymagają surowego prowadzenia, jeśli się
mają zachowywać jak damy i znalezć męża z odpowiednimi koligacjami.
Miała przynajmniej tyle taktu, że mówiąc to nie patrzyła prosto na mnie. Zamiast tego
pochyliła się i pogłaskała śpiącego jamnika.
Wuj George zmienił temat, aż zgrzytnęło, i spytał, gdzie mieszkam.
- W południowej Rodezji.
- Doprawdy? - upewniła się ciocia Deb. - Jakież to interesujące. Czy pana rodzice mają
zamiar osiedlić się tam na stałe?
Była to delikatna, wypróbowana sonda towarzyska.
- Oboje się tam urodzili - odpowiedziałem.
- A nie wybierają się odwiedzić pana w Anglii? - spytał wuj George.
- Matka zmarła, kiedy miałem dziesięć lat. Ojciec może kiedyś przyjedzie, jak nie będzie
zbyt zajęty.
- Zbyt zajęty czym? - z zainteresowaniem spytał wuj George.
- Jest kupcem - wyjaśniłem, jak zwykle dając na to pytanie niewiele mówiącą odpowiedz.
Określenie kupiec obejmowało wszystko od handlarza starzyzną aż po rzeczywiste zajęcie ojca
stojącego na czele największego handlowego koncernu Federacji. Zarówno wuj George jak ciocia
Deb wyglądali na niezadowolonych z tej odpowiedzi, ale jej nie uściśliłem. Zmieszałoby to i
rozgniewało ciocię Deb, gdybym wyłożył przed nią swój rodowód i widoki na przyszłość po jej
skromnym odczycie na temat dżokejów, a w każdym razie nie mogłem tego zrobić ze względu na
Dane'a. Stawił czoło snobizmowi cioci Deb nie mając na swoją obronę nic z tego, czym ja
mógłbym się osłonić, gdybym zechciał, a nie czułem się niczym lepszym od niego.
Zamiast tego zrobiłem pochlebną uwagę o przedstawiających róże sztychach, którymi
ozdobione były wyłożone białym drewnem ściany, zrobiło to przyjemność cioci Deb, ale
sprowokowało sardoniczne spojrzenie wuja George'a.
- Przodków trzymamy w stołowym - oznajmił.
Kate wstała.
- Pokażę Alanowi, gdzie będzie spał, i resztę.
- Przyjechał pan samochodem? - spytał wuj George. Przytaknąłem. Zwrócił się do Kate: -
Wobec tego może zechciałabyś, moja droga, poprosić Culbertsona, żeby wstawił pana samochód
do garażu?
- Tak, wujku - odpowiedziała Kate uśmiechając się do niego.
Z powrotem przemierzyliśmy hall, poszedłem bowiem po walizkę do wozu. Kate
powiedziała:
- Szofer wuja George'a nie nazywa się naprawdę Culbertson. Nazywa się Higgins czy coś
takiego. Wuj George zaczął go nazywać Culbertsonem, ponieważ on gra w brydża, i od tej chwili
wszyscy go tak nazywamy. Culbertson chyba już się z tym pogodził. To cały wuj George - dodała
ze śmiechem - żeby mieć szofera, który gra w brydża.
- Wuj George gra w brydża?
- Nie, nie lubi kart ani żadnych gier. Mówi, że za dużo w nich prawideł. Mówi, że nie lubi
się uczyć prawideł i nie będzie się męczył ich przestrzeganiem. Myślę, że brydż ze wszystkimi
tymi konwencjami doprowadziłby wuja do szaleństwa. Całkiem przyzwoicie gra ciocia Deb, ale
wcale jej na tym nie zależy.
Wyjąłem walizkę z wozu i zawróciliśmy. Kate zapytała:
- Dlaczego nie powiedziałeś cioci, że jezdzisz jako amator, że jesteś bogaty i tak dalej?
- A dlaczego ty jej nie powiedziałaś? - odparowałem. - Przed moim przyjazdem?
Zaskoczyłem ją.
- Ja... ja... no... bo... - nie mogła wyjąkać prawdy, więc powiedziałem to sam:
- Ze względu na Dane'a?
- Tak. Ze względu na Dane'a.
Wyglądała na zmieszaną.
- Wcale nie mam ci tego za złe - powiedziałem lekkim tonem. - Lubię cię za to.
Pocałowałem ją w policzek, a ona roześmiała się, odwróciła ode mnie i z ulgą wbiegła na
schody.
W niedzielę po luncheonie - ciocia Deb wymawiała to słowo z wielką precyzją -
pozwolono mi zabrać Kate na przejażdżkę.
RAno ciocia Deb była z Kate i ze mną jako asystą w kościele. Był on o milę odległy od
domu i Culbertson zawiózł nas tam wypolerowanym na glans daimlerem. Ja, z wyroku cioci Deb,
siedziałem przy kierowcy. Ona i Kate z tyłu.
Kiedy staliśmy na podjezdzie czekając, aż ciocia Deb wyjdzie z domu, Kate wyjaśniła, że
wuj George nigdy nie chodzi do kościoła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]