[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wytwórnia betonu, że nieakuratnie rozprowadza się beton w formach. Tamci znowu
na nas, a my na resztę.
A inżynier Stojanowski?
Jak już mówiłem, groził tym z wytwórni milicją. Potem posyłał próbki betonu i
cementu do analizy. Miał w jakimś instytucie znajomka i prosił go o pomoc. Sam
słyszałem, jak rozmawiali przez telefon. Tamten inżynier zapewniał, że wszystko jest
według normy.
A Stojanowski?
Inżynier pracował w tym tutaj barakowozie. - Fajęcki pokazał ręką. - Jako majster
stale tutaj do niego przychodziłem, więc słyszałem, że dzwonił także do tej
spółdzielni, w której poprzednio pracował, a która nam dostarcza wiksilu. Stojanowski
myślał, że jeżeli cement w porządku, to może z tym wiksilem coś nie tego i właśnie to
powoduje, że beton zle spływa w formy i pózniej nie można tych form zdjąć.
A co na to ci ze spółdzielni? - Porucznik wiedział, że w tej chwili rozstrzygną się losy
jego nowej hipotezy śledczej.
Tłumaczyli, że u nich z wiksilem w porządku. Stojanowski mówił im, żeby
przeprowadzili analizę wiksilu i obiecywał, że sam też taką analizę zrobi.
Kiedy to było? Pamięta pan?
Inżyniera zabili chyba we wtorek? Prawda?
Tak. Czternastego września. To był wtorek.
A rozmawiał w sobotę. To pamiętam dobrze, bo tego dnia wcześniej kończyliśmy, a
przez ten cholerny beton musiałem aż do wieczora sterczeć na budowie. Była chyba
dziesiąta, jak inżynier z nimi rozmawiał.
Co na to odpowiedzieli?
Z tego co zrozumiałem, mówili, że sami wykonają analizę i zatelefonują do inżyniera,
gdyby coś u nich nawalało.
I zadzwonili?
Nie wiem. Ale ja nie siedzę w barakowozie, a pracuję na placu. Mogli i telefonować.
Stojanowski nic mi o tym nie wspominał.
A potem, po śmierci Stojanowskiego, wydajność znowu wzrosła?
Tak, w jakiś tydzień po jego pogrzebie. Byłem na cmentarzu. Na drugi dzień
zdejmowaliśmy formy, chociaż stały cztery dni, a nie pięć czy sześć jak poprzednio.
Pózniej było jeszcze lepiej. Wystarczyło trzy dni na związanie betonu. I tak idzie do
tej pory.
Niech pan się zastanowi i przypomni sobie. Może wydajność wzrosła wtedy, kiedy
skończył się stary zapas wiksilu i spółdzielnia przysłała wam nowy transport?
Majster coś sobie obliczał w pamięci. - Ma pan rację - odpowiedział z wielkim
zdziwieniem - tak było. Kiedy przywiezli nowy zapas, mieliśmy na składzie parę beczek.
Więc tych nowych samochód nie zawiózł do magazynu, lecz od razu na plac do szalunków.
Dopiero kiedy przywiezli następny ładunek, inżynier Wolski, który jest kierownikiem po
Stojanowskim, posłał go do magazynu.
A ten stary zapas zużyliście? Te parę beczek, które zostały z czasów, kiedy
Stojanowski jeszcze żył?
Chyba nie. Bo jak do magazynu trafił nowy ładunek, to postawili bliżej drzwi i
stamtąd najpierw się bierze.
Pamięta pan, gdzie stały te stare beczki?
Dlaczego nie? Przecież to zawsze ja odbieram wiksil z magazynu.
Pokaże mi pan to miejsce?
Jeżeli pan porucznik ciekawy...
Nawet bardzo.
To chodzmy.
W dużym blaszanym baraku służącym za podręczny magazyn materiałów wielkiej
budowy było bardzo tłoczno i, powiedzmy delikatnie, panował niezbyt wielki porządek. Czy
zresztą mogło być inaczej? Stale tu podjeżdżały ciężarówki pełne najrozmaitszych materiałów
budowlanych, każdy się spieszył, aby jak najszybciej wyładować przywieziony przez siebie
towar. A tymczasem inni już czekali, by pobrać z magazynu to, co im właśnie było potrzebne.
Także nie chcieli czekać. Magazynier i jego pomocnicy dwoili się i troili, żeby pogodzić obie
strony. A przecież wszystko trzeba było pokwitować, wciągnąć do księgi magazynowej.
Także wydawane materiały należało zapisać. Wiadomo, magazynier odpowiada materialnie i
za niedobory, i za nadmiar. A nadwyżki są dla niego bodaj jeszcze niebezpieczniejsze.
- Niech pan porucznik dobrze uważa, bo tu się można ładnie usmarować - ostrzegał
Fajęcki, kiedy przeciskali się między stosami materiałów budowlanych.
Porucznik nie potrzebował ostrzeżenia. Pamiętał, gdzie się znajduje i że ma na sobie
prawie nowe ubranie. Wreszcie dostali się na koniec magazynu. Tutaj w kącie stały dwie
blaszane beczki.
- To będą te - pokazał Fajęcki - wtedy w magazynie było prawie pusto, więc cały
transport trafił bardzo daleko. Te inne są przy wejściu, po prawej stronie. Dlatego
zapamiętałem. Inaczej by się ich nie rozróżniło, bo spółdzielnia nie pisze daty na swoich
wyrobach. To niepotrzebne, bo wiksil nie ma terminu ważności. Zresztą beczki u nas nigdy
długo nie stoją. Zużywamy tego dużo. Ledwie nadążą z dostawami. Czasami to nawet mamy
na styk - ostatnią beczkę kończymy, kiedy przywożą następne.
Andrzej Ciesielski otworzył teczkę, wyjął z niej dwie małe buteleczki i poprosił
magazyniera, aby je wypełnił wiksilem pobranym kolejno z beczek. Napełnione butelki
porucznik oznaczył numerem jeden i dwa.
Teraz jeszcze proszę o pokazanie mi transportów dostarczonych już po śmierci
inżyniera.
Z tym będzie trudniej. Otrzymaliśmy dwa transporty beczek, ale złożono je w jednym
miejscu - tłumaczył Fajęcki. - Nie potrafię rozróżnić, które beczki przywieziono
najpierw, a które pózniej. Może magazynier Lewandowski będzie pamiętał?
Jeżeli wy nie wiecie, skąd ja mam wiedzieć? - odpowiedział magazynier. - Przecież to
wy zawsze pokazujecie, gdzie je postawić, tak żeby łatwiej było zabierać.
To nie ma znaczenia - pogodził ich porucznik - Wezmę próbki z dwóch zupełnie
przypadkowo wybranych beczek.
Po dwóch dniach niecierpliwego wyczekiwania Zakład Kryminalistyki wydał
orzeczenie, że w płynie znajdującym się w butelkach oznaczonych numerem jeden i dwa nie
stwierdzono żadnych śladów zeosilu. Natomiast butelki numer trzy i cztery zawierają zeosil
zgodnie z recepturą .
Pełen dumy porucznik wkroczył do gabinetu zwierzchnika. Pokazał mu otrzymany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]