[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Reece z wielką atencją podał jej filiżankę herbaty, którą właśnie przyniosła Jinny i
poprawił pled na jej kolanach. Czułość, jaką jej okazywał, zadziwiła Miriam. Deli-
katny, subtelny Reece Vance? Nie, to stanowczo kłóciło się z wizerunkiem twarde-
go, zimnego mężczyzny, który stworzyła jej wyobraznia. Pani Goode najwyrazniej
uwielbiała swego pracodawcę.
- Co za głupota z mojej strony - powiedziała ze smutkiem, kiwając głową i
pokazując na kostkę unieruchomioną grubym gipsem. - Okropnie się starzeję...
- To nie ma nic wspólnego z twoim wiekiem i dobrze o tym wiesz. - Reece
mówił z łagodnym uśmiechem, którego Miriam nigdy przedtem u niego nie widzia-
ła. - Jak zwykle uparta. Mówiłem sto razy, żebyś nic nie dzwigała, schodząc po
S
R
schodach!
- Oj, dajże już spokój. - Pani Goode trzepnęła go lekko po ręce, a Miriam ze
zdziwienia aż otworzyła usta.
Przez kilka następnych minut omawiali szczegóły uroczystości i przyjęcia.
Słuchając Miriam, pani Goode z uznaniem kiwała głową. Gdy Reece zauważył w
jej oczach zmęczenie, wstał szybko i rzekł z uśmiechem, lecz stanowczo:
- Czas już do łóżka, moja droga.
- Och, tyle jest jeszcze do roboty - żaliła się gospodyni. - A Barbara przecież
nic nam nie pomoże...
- Wszystko pójdzie dobrze - wtrąciła Miriam pocieszająco. - A jeśli wynikną
jakieś problemy, od razu się do pani zwrócę.
Reece pomógł gospodyni wstać i podtrzymując w talii, podprowadził ją do
drzwi.
- Do zobaczenia, moja droga. - Kobieta odwróciła głowę do Miriam. - Doko-
nujesz prawdziwych cudów, naprawdę.
- To moja praca. - Miriam uśmiechnęła się skromnie.
- I masz taki uroczy uśmiech - ciągnęła z otwartością charakterystyczną dla
starszych ludzi. - Czy masz jakiegoś kawalera?
- Ona nie jest w nikim zakochana - wtrącił Reece, nim Miriam zdążyła otwo-
rzyć usta. - Można powiedzieć, że poślubiła własną pracę. - Rzucił Miriam ironicz-
ne spojrzenie i stanowczo wyprowadził panią Goode z pokoju, kładąc kres dalszej
rozmowie.
Kilka minut pózniej, gdy Miriam wraz ze swoimi pracownikami jadła lekki
lunch, Reece znów pojawił się w kuchni.
- Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział służbowym tonem, a gdy pod-
niosła się i wyszła za nim, poprowadził ją do sąsiadującego z kuchnią służbowego
apartamentu.
- Dziękuję, że zachowałaś się tak taktownie wobec pani Goode - powiedział,
S
R
gdy weszli do słonecznego saloniku. - Ona bardzo się wszystkim przejmuje, a tobie
udało się z jednej strony ją uspokoić, z drugiej zaś upewnić, że będzie przydatna.
Widzę, że dobrze znasz się na ludziach, nieprawdaż?
- Tylko na niektórych - odrzekła swobodnie.
Na przykład człowiek, który stał tuż obok, stanowił dla niej kompletną zagad-
kę.
- Wydaje mi się, że byłoby dobrze, gdybyś pod koniec tygodnia wprowadziła
się tutaj - dodał ściszonym głosem.
To był rzeczywiście sensowny pomysł, ale z jakiegoś niewytłumaczalnego
powodu myśl o zamieszkaniu z Reece'em pod jednym dachem napawała ją przera-
żeniem...
- Może nie będzie to wcale konieczne - zaczęła się asekurować, ale nie potra-
fiła zapanować nad rumieńcem, który pokrył jej policzki.
- Chyba nie podejrzewasz, że po nocy będę forsował drzwi? - roześmiał się
drwiąco. - Nie obawiaj się, będziesz tu całkiem bezpieczna, nawet jeśli uważasz, że
to jaskinia lwa. - Rzucił jeszcze jedno drwiące spojrzenie na jej zapłonioną twarz,
po czym pożegnał ją gestem ręki i wyszedł z pokoju.
Nigdy w życiu nie spotkała równie irytującego mężczyzny... Ale nie zamie-
rzała zawracać sobie teraz nim głowy. Miała zbyt wiele pracy... i stanowczo za ma-
ło czasu.
Pracowała ciężko przez cały dzień, gdy póznym popołudniem wraz z Verą i
Dave'em opuszczali dom, Reece'a nadal nie było.
Przyjechała do swego mieszkania całkowicie wykończona, marząc jedynie o
ciepłej kąpieli. Gdy już wyszła z wanny, zadzwonił Mitch.
- Nie uwierzysz, co się stało! - W głosie brata wyczuła ulgę, ale również cień
niepokoju. - Reece Vance zapłacił cały nasz dług za furgonetki, a ten facet Gregory
nawet nie mrugnął! Dostaliśmy dzisiaj potwierdzenie wpłaty na piśmie, a więc wy-
gląda na to, że problem jest rozwiązany.
S
R
- Na jakich warunkach mamy zwrócić Reece'owi pieniądze? - Nie podobało
jej się to, wcale nie podobało...
- Wiedziałem, że o to spytasz - rzekł szybko Mitch. - Nalega, żeby nie spisy-
wać żadnej formalnej umowy i nie żąda odsetek. Nie spodziewałem się tego po ta-
kim biznesmenie...
- Ja też nie. - Wyciągnął ich z trudnej sytuacji, okazał hojność i uprzejmość...
Czyżby była to zwykła uprzejmość...? Zarumieniła się, bo nagle boleśnie odczuła
swoją w tym rolę. - Musimy zwrócić mu pieniądze tak szybko, jak to możliwe. -
Odetchnęła głęboko i starała się zapanować nad drżeniem głosu. - Po zakończeniu
tej pracy będziemy mogli oddać przynajmniej połowę długu.
- Być może - zgodził się Mitch. - Chociaż Vance twierdzi, że nie ma pośpie-
chu.
- Jestem innego zdania. - Głos miała ostry, nienaturalnie podniesiony. - Oddał
nam wielką przysługę, nie chcę jednak, by myślał, że go wykorzystujemy... - Za-
milkła zażenowana.
- W porządku. - Mitch chrząknął i szybko zmienił temat: - A jak dzisiaj po-
szło?
Opowiedziała bratu wydarzenia dzisiejszego dnia i trochę oderwała się od
dręczących myśli. Ale do końca wieczoru raz po raz przyłapywała się na rozważa-
niach, w jaki sposób najszybciej spłacić ten żenujący i... niebezpieczny dług.
Do licha, nie chciała mieć długu wdzięczności w stosunku do pana Vance'a!
Dopilnuje więc, by pozbyć się tego ciężaru, ale teraz musi przestać się tym zadrę-
czać, postanowiła stanowczo. Jutro podziękuje mu za pomoc i zapewni, że oddanie
pieniędzy będzie dla niej sprawą pierwszoplanową.
Zmęczona natłokiem myśli i wrażeń minionego przedpołudnia, wsunęła się
pod kołdrę. Zacisnęła mocno powieki, by prędzej zasnąć.
Następnego poranka Reece'a nie spotkała. Okazało się jednak, że załatwił pani
S
R
Goode wózek inwalidzki, dzięki czemu kobieta mogła poruszać się po domu.
Miriam pracowała ciężko przez cały dzień. Gdy przygotowywała się już do
wyjścia, w drzwiach kuchni nieoczekiwanie pojawił się Reece.
- Witaj! - rzucił wesoło. Miał na sobie dżinsy i niebieską, dżinsową koszulę,
w której wyglądał zabójczo przystojnie. - Wszystko przebiega zgodnie z planem?
- Mniej więcej. - Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Wyglądasz na zmęczoną. - Podszedł bliżej, stanął tuż przed nią i z zatroska-
nym wyrazem twarzy uniósł do góry jej podbródek. - Przypuszczam, że na lunch
zjadłaś tylko kanapkę? - spytał tonem nagany.
- W ogóle nie jadłam lunchu. Akurat gdy zaczęłam jeść zupę, przywieziono
zamówiony towar i nim skończyłam sprawdzać... - Głos jej zamarł, ponieważ wpa-
trzone w nią srebrnoszare oczy przybrały stalowy odcień.
- Nie miałaś czasu zjeść - skończył za nią z westchnieniem. - Radzę ci dobrze,
zawsze zarezerwuj sobie czas na lunch, Miriam. Jeśli się rozchorujesz, wszystkim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]