[ Pobierz całość w formacie PDF ]
leżakują nasze wina. Sądzimy, że być może Chang zabrał ich tam na wycieczkę, toteż właśnie
zaczynamy przeczesywać teren i szukać ich tam.
Jupiter skubnął wargę. Mechanizmy jego mózgu zaczęły pracować. Zniknęły Perły
Duchów. A teraz zniknęli również jego wspólnicy i Chang. Być może nie miało to ze sobą
żadnego związku, on podejrzewał jednak, iż jakaś zależność istnieje.
Myślał najszybciej, jak tylko potrafił. To był nagły przypadek, toteż niezbędne były
odpowiednie metody działania.
- Czy szukają ich wszyscy ludzie, jakich tylko macie tam pod ręką? - zapytał.
- Oczywiście - odrzekła panna Green. - Wszyscy robotnicy rolni, ci, którzy nas nie
opuścili, i pracownicy z winiarni, a nawet służba domowa. Przeszukujemy te stare kopalnie,
w których znajdują się beczki z winem. Wysłaliśmy także ludzi na pustkowia za Zieloną
Doliną, żeby sprawdzili, czy aby przypadkiem chłopcy tam nie pojechali.
- Niech im pani powie, żeby szukali znaków zapytania - powiedział Jupiter. Znając
swych dwóch wspólników wiedział, że gdziekolwiek się znajdą, będą znaczyć swój ślad
kreśląc wszędzie znak Trzech Detektywów.
- Znaki zapytania? - w głosie panny Green zabrzmiało zdumienie.
- Tak, znaki zapytania - odrzekł Jupiter. - Prawdopodobnie wyrysowane kredą. Jeśliby
więc ktoś znalazł gdzieś pytajnik, albo nawet kilka, niech pani każe natychmiast o czymś
takim donosić.
- Nic nie rozumiem - stwierdziła bezradnie panna Green.
- Nie mogę tego wyjaśniać przez telefon. Ale przylecę natychmiast. Czy może pani
wysłać po mnie samochód na lotnisko? Przywiozę kogoś ze sobą... ojca Boba Andrewsa.
Wiem, że on na pewno pojedzie.
- Tak... tak... - głos kobiety drżał. - Oczywiście. Och, mam nadzieję, że nic im się nie
stało.
Jupiter podziękował jej i odłożył słuchawkę. Potem zadzwonił do ojca Boba, który,
wpierw bardzo zaskoczony, ustalił z nim, że spotkają się na lotnisku. Jupiter wybiegł z domu,
żeby powiedzieć Karłowi, iż następnego dnia ma się zająć sprawami złomowiska i czynić to
najlepiej jak umie, a ponadto, że teraz musi odwiezć go na lotnisko jedną z dwóch ciężarówek
firmy, najlepiej tą mniejszą.
Wytężał swój umysł, lecz nie był pewien, czy zdoła coś wymyślić. Nie sądził, aby
Bob, Pete i Chang najzwyczajniej w świecie zabłądzili w kopalniach i aby łatwo było ich
odnalezć.
I nie mylił się. Bo w chwilę pózniej Bob i Chang zostali przemyceni przez kordon
ludzi przeszukujących kopalnie od strony Verdant Valley i wywiezieni w taki sposób, że nikt
tego nie widział ani niczego nie mógł podejrzewać. Nikt nic nie widział, bo chłopców
uwięziono w dużych beczkach na wino, a tego typu beczki były wszak pośród winnic
widokiem tak bardzo powszednim, że nikt na nie nie zwrócił najmniejszej uwagi, nawet
wtedy, gdy ładowano je na ciężarówkę.
Tak więc, mimo usilnych poszukiwań, Bob i Chang, znajdując się w rękach swego
prześladowcy Jensena, zmierzali właśnie ku nieznanemu. Natomiast Pete, który miał przy
sobie niebywale cenne Perły Duchów, błąkał się po gmatwaninie chodników za
przewężeniem Gardła, gdzie nikt go nie szukał, bo nikt - z wyjątkiem Jensena i jego zbirów -
nie znał miejsca jego pobytu ani nie wiedział o tym, że chłopcy sforsowali górski grzbiet i
zjechali do Kanionu Hashknife. Podobnie zresztą jak nikt nie wpadłby na to, że gdzieś, po
drugiej stronie, znajduje się szyb kopalniany, mający połączenie z piwnicami, gdzie
przechowywano wino.
Pete, gdy tylko zdał sobie sprawę, że Bob i Chang musieli zostać schwytani przez
kogoś, kto dybał na nich po drugiej stronie Gardła, cofnął się w mrok i tylko śledził uważnie
wszystko dookoła. Wypatrywał oznak, że ktoś przeciska się przez Gardło, aby i jego złapać.
Lecz nie spostrzegł żadnego światła. Doszedł zatem do wniosku, że kimkolwiek mogą
być mężczyzni, którzy pojmali jego przyjaciół, są z pewnością za duzi, by ryzykować
[ Pobierz całość w formacie PDF ]