[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trumna z sosnowych desek. Ksiądz modlił się ze zniszczonego brewiarza, podnosząc często
głowę i spoglądając na te harce ptaków pod sklepieniem naw.
I ona uklękła w pierwszym rzędzie ławek. Ksiądz dalej modlił się, pomrukując gorliwie
w pewnych momentach, wreszcie założył kolorową wstążeczką jedną ze stron, ucałował brzeg
książki i zamknął ją głośno jak wieko szkatuły. Potem odwrócił się bez zdziwienia, wstał ciężko
z klęcznika, podszedł do Heleny.
Niech będzie pochwalony... szepnęła.
Na wieki wieków.
A któż to?
To taka stara wiedzma, żebraczka. Przyszła tu za mną aż spod Mołodeczna, z Hołyszów.
No i muszę ją pochować. A teraz modlę się za jej grzeszną duszę.
Przyjechałam do sklepu, to i zaszłam do kościoła. A burza nie zrobiła szkody?
Zaczęli iść środkiem nawy w stronę drzwi. Na brzegach piszczałek organowych leżały
smugi bardzo już złotego, prawdziwie jesiennego słońca.
Więcej szkody robi isprawnik. Widziałaś sama, jak połamał moje ule. Dziś o świcie znowu
przyleciał jak nie przymierzając antychryst i zabrał tego młodego %7łyda Szyrę, co jego rodziciele
do Ameryki pojechali na zawsze.
Zabrał %7łyda Szyrę? zdziwiła się Helena. A za cóż teraz aresztują %7łydów?
Ksiądz rozejrzał się po kościele.
On, powiadają, kiedyś był w powstaniu. A i teraz jakiś niespokojny. Całymi dniami gdzieś
przepada, to wyjeżdża raptem, to wraca nieoczekiwanie. Mówią, że orużja szukali u niego.
Helena zatrzymała się przy drzwiach.
A znalezli przynajmniej? spytała lekkim tonem.
Pewnie nie znalezli. Oni teraz w kwestii białoruskiej najbardziej nerwowi rzekł poufnym
tonem proboszcz. Gdzie się nie obrócę, wszędzie widzę oczy. Widzisz, dziecka, pod jaki ja
popadł dozór na starość.
Odwrócił się w stronę ołtarza, uklęknął, żeby pożegnać się z Panem Bogiem. Przecież on nie
wierzy w Boga, pomyślała z jakąś dziwną mściwością Helena. Przecież on nie wierzy w tego
Pana Boga, któremu kazano mu służyć. Chryste Panie, jakie myśli przychodzą mi do głowy.
Uklękła i zaczęła żegnać się skwapliwie jak starowierka. Nie zażegnasz strasznych wątpliwości,
chichotało coś w niej jakimś okropnym dreszczem.
Może ja i zle zrobiłem podburzając Białorusinów westchnął ksiądz Siemaszko na
schodach kościelnych. Zmrużył oczy za szkłami okularów i dopiero teraz Helena spostrzegła, że
te szkła są sine jak farbka do bielizny. To nie dla kapłana sprawa politykować między ludzmi.
Grzeszny ja, strasznie grzeszny. Po nocach spać nie mogę. Brewiarza to już odmówiłem tyle, że
starczy do adwentu.
Szli chwilę w milczeniu i Helena spostrzegła, że kierują się w stronę plebanii. Przystanęła
z rozterką i nie wiedziała, co powiedzieć.
Tobie dobrze, ty jeszcze niewinna westchnął proboszcz.
Ach Boże, jak mnie dziś boli serce.
Wejdz do domu, każę samowar zapalić.
Nie, nie, dziękuję, muszę jechać.
A gdzież ty, dziecka, tak się śpieszysz, przecież pośpiejesz.
Nie, przepraszam, już muszę jechać pochyliła się, żeby pocałować go w rękę. On uczynił
nad nią mały znak krzyża i jeszcze żałośniej westchnął.
Ledwo wyszła na plac, kiedy rozległ się gwałtowny turkot kół i od strony Santoki, stacyjki
kolejowej za wielkimi lasami, wytoczył się wolancik pana Platera. Hrabia zobaczył dziewczynę,
która chciała się gwałtownie ukryć, ale nie miała gdzie na tym pustkowiu, więc hrabia spostrzegł
narzeczoną i wskazał kierunek Ildefonsowi.
Zatrzymali się ze skrzypieniem eleganckiej czarnej uprzęży. Piękne konie przebierały
niecierpliwie nogami.
Co za niespodzianka! pan Aleksander wyskoczył wesoło ze swego pojazdu. Witał się już
tak serdecznie na widoku publicznym jak z własną żoną.
Byłam u księdza i w kościele, ale muszę wracać jak najszybciej, choć jestem rada, że
spotkałam pana. A skąd to Bóg prowadzi? spytała i uderzyło jej znowu jakoś nieprzyjemnie
serce.
Z Petersburga wracam, z zakupów i uśmiechnął się tajemniczo. No, ale o tem potem.
Teraz zajadę do proboszcza, żeby dać formalnie na zapowiedzi. Ksiądz już wie i mam nadzieję,
że popiera nasze zamiary. Może pani wstąpi ze mną, droga panno Heleno.
Strzelec Ildefons bawił się jak zawsze z ponurą miną pięknym biczem, być może
przywiezionym z samego Petersburga. Spoglądał koso na dziewczynę i widać było, że się
niecierpliwi.
To dla mnie krępujące zarumieniła się Helena. Panie Aleksandrze, czy nie zaczekać do
zapustów?
Klamka zapadła, moja śliczna panno Heleno śmiał się Plater, a jej się zdawało, że ten
jego śmiech jest jakby trochę nienaturalny i wyrozumowany. Dziwny pałac, dziwni hrabiowie,
dziwne ich losy. I czy oni naprawdę są hrabiami, pomyślała. Mogłabym zostać hrabiną. A co mi
tam!
Niech pan będzie rozsądny szepnęła grzecznie.
Ja panią dogonię, prawda Udek? Załatwię interes na plebanii i zaraz panią dopędzimy.
Wskoczył do wolancika z nadmierną żywością.
Nie żegnam się zatem.
Skręcili w stronę kościoła, a Helena prawie biegiem ruszyła do swojej bryczki. Konstanty
w chłodnym cieniu końcem bicza strącał gzy z końskich zadów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]