[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czy nie.
- Wiesz przecież, że będę tu jeszcze tylko dwa miesiące - powiedziała
słabym głosem Jo. - Nie ma więc znaczenia, czy poznam okolice, czy nie.
- Za dwa miesiące nadal będziemy potrzebowali lekarza - odparła Rosie. -
Jeśli ci się spodoba, może wystąpisz o stałe zatrudnienie.
Weszły do gabinetu i Rosie prawie pchnęła Jo na jej olbrzymi fotel,
wyraznie zdecydowana odbyć z nią zasadniczą rozmowę.
- Rada nadzorcza szpitala poszukuje kogoś o wyższych kwalifikacjach -
oświadczyła Jo.
- Kogo oni poszukują, a kogo w końcu przyjmują, to są dwie różne
sprawy. Nikt z wyższymi kwalifikacjami nie był dotąd zainteresowany pracą
- 47 -
S
R
tutaj i dlatego zostałaś zatrudniona na krótki kontrakt. Skąd wiesz, czy za dwa
miesiące ktoś taki się znajdzie?
- Nadal nie wiem, czy tego chcę - szybko odparła Jo, czując jednak lekkie
podniecenie na myśl o takim rozwiązaniu jej problemów.
- Musiałaś brać to pod uwagę, decydując się na staż z medycyny
wiejskiej. Czemu chcesz wracać do Brisbane, do pracy badawczej? Zlepy
dostrzegłby, że wolisz pracować z ludzmi.
- W moim życiu był mężczyzna - wyjaśniła szczerze. - Chciał, żebym
mieszkała w Brisbane, a nie włóczyła się po prowincjonalnych szpitalach.
- Oczywiście! Dlaczego to zawsze kobieta rezygnuje z kariery? I co się
stało?
- To zupełnie inna historia - odpowiedziała, nie mając siły opowiadać o
szczegółach swego związku z Martinem i rozczarowaniu, jakie jej przyniósł.
Zmieniła temat. - Skąd tyle wiesz o mojej przeszłości?
- Sprawdziłam - uśmiechnęła się z poczuciem winy Rosie. - Lubię cię, Jo,
i dobrze nam się razem pracuje. Postanowiłam sprawdzić, czy warto próbować
cię namawiać.
- Siostro Strachan! To poważne wykroczenie! Jestem zdziwiona!
- A więc?
- Więc co?
- Czy zostaniesz, jeśli rada się zgodzi?
- Nie wiem, Rosie. - Pokręciła smutno głową.
- Nie mogę odpowiedzieć po miesiącu pracy. Kocham ten szpital i pracę
tutaj, bliski kontakt z pacjentami. Wszystko wygląda tak, jak sobie wyob-
rażałam...
- Słyszę, że są jakieś ale"...
- Kilka. - A szczególnie jedno, dodała w duchu. - W każdym razie
dziękuję! To był wspaniały komplement.
- 48 -
S
R
Jo wróciła myślami do rozmowy z Rosie, kiedy jadła wieczorem
spóznioną kolację. Bezustannie rozważała argumenty za i przeciwko pozostaniu
tutaj. Praca podobała się jej, dobrze czuła się w tym miasteczku, lubiła bliskie
kontakty z pacjentami. Obciążenie zajęciami dzielonymi między dwoje lekarzy
nie było nadmierne, ale wystarczające, żeby się nie nudzić. Pozostawało jeszcze
jedno pytanie: Czy może zostać tu i pracować z doktorem Hemmingiem?
- Czy wzięłaś ze sobą inhalator? - spytał ją, kiedy wychodziła z domu w
niedzielny poranek.
Jego samochód już czekał przed domem.
- I ja cię witam! - zawołała z kpiącym uśmiechem, zdecydowana, że nic
nie będzie w stanie popsuć jej tego dnia. - Tak, proszę pana, mam swój
inhalator!
Zamknął za nią drzwi po stronie pasażera, przeszedł na drugą stronę, siadł
za kierownicą, ale nie włączył silnika, tylko przyglądał się jej z zakłopotaniem.
- Z natury nie jestem agresywny - powiedział łagodnym tonem - ale
ilekroć cię widzę, czuję, że muszę tobą potrząsnąć albo trzepnąć cię, albo...
- Albo?
- Nie uwierzyłabyś - odparł, przekręcając kluczyk w stacyjce. - Ja sam w
to nie mogę uwierzyć.
Przejechali przez miasto i skręcili w drogę prowadzącą na północ.
- To dziwne, jak te małe miasteczka nagle się kończą - odezwała się Jo.
Niezręczna cisza, która zaległa między nimi po nie dokończonym przez niego
zdaniu ciążyła jej. Uznała, że lepiej już mówić o czymkolwiek, niż tak milczeć.
- Ulica kończy się, kończą się domy i dalej nie ma już nic.
- Każde miasto musi się kiedyś skończyć.
- Niekoniecznie. Zastanawiam się nad tym, odkąd tu przyjechałam.
Kontury dużych miast są zamazane, a tu wszystko ma ostre kształty.
- 49 -
S
R
- Czasami myślę, że na tym polega różnica pomiędzy życiem na wsi i w
mieście - powiedział powoli. - Tutaj znam swoje miejsce, wszystko ma sens, w
mieście zbyt wiele rzeczy w tym przeszkadza.
- Nie żałujesz więc decyzji osiedlenia się tutaj?
Jo odwróciła się i zaczęła studiować jego profil, jakby mogła odnalezć w
nim odpowiedz na zagadkę, jaką stanowił dla niej ten mężczyzna. Co mnie to
właściwie obchodzi, zastanawiała się. Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie,
ale wiedziała, że jest to dla niej ważne.
- Tylko niekiedy - odparł swym głębokim, niskim głosem, rozniecając
jeszcze bardziej jej ciekawość.
W jakich to rzadkich momentach żałuje swojej decyzji? Czy to ma
jakiekolwiek znaczenie? Jesteśmy jak statki mijające się w nocy. Spojrzała na
jałową, wysuszoną przestrzeń i zachichotała. Chyba raczej jak mijające się na
pustyni wielbłądy.
- Co cię tak rozbawiło w tym suchym krajobrazie?
- Własne głupie myśli - wyjaśniła mu i opowiedziała, o czym myślała.
- A jesteśmy? - Jego głęboki głos zabrzmiał niezwykle poważnie.
- Czym? - Starała się grać na zwłokę.
- Po prostu statkami mijającymi się w nocy?
- Oczywiście! Wszystko, co nas łączy, to wspólna praca. A ty mnie tak
nie lubisz, że zapewne liczysz dni do mojego wyjazdu.
Steven patrzył na drogę i prowadził w milczeniu. Znowu poczuła, że musi
coś powiedzieć.
- Chciałam się spytać o Mary Jackson. Czy została u niej zdiagnozowana
choroba Alzheimera?
- Tak - odpowiedział z głębokim smutkiem. - Ma dopiero czterdzieści
parę lat, trójkę nastoletnich dzieci...
- Jest jeszcze taka młoda!
- 50 -
S
R
- W tym wieku choroba postępuje bardzo szybko. Nie wydaje się, żeby
przeżyła jeszcze rok. Robimy wszystko, co można, żeby zapewnić jej wygodę i
bezpieczeństwo. Rodzina przychodzi, kiedy tylko może, ale to nie są przyjemne
wizyty.
Pokiwała głową z poczuciem klęski pojawiającym się w obliczu
nieuleczalnych chorób i zaczęła wpatrywać się w krajobraz za oknem.
Dojechali do pomalowanej na biało furtki. Stara puszka przybita do pnia
służyła za skrzynkę na listy. Dostrzegła na niej napis: Cooraminya. W dali
widać było zarys niskiego budynku, który równie dobrze mógłby być szopą.
- Mam nadzieję, że nie spodziewasz się zbyt wiele - odezwał się nagle
Steven, jakby dopiero teraz do niego dotarło, że przywiózł do domu gościa. -
Josh mieszkał w małej chatce, nieco dalej, a dziadek w kuchni domu. Jest tu tyle
do zrobienia na zewnątrz, że na razie w domu wszystko zostawiłem tak, jak
było.
- Wszędzie jest pełno węży? - spytała ostrożnie.
- Z całą pewnością nie ma tam żadnych węży. Na werandzie mieszkają
psy i kot, który nas wszystkich adoptował. Wspólnie przeganiają z domu
wszystkich niepożądanych gości.
- A kto zajmuje się zwierzętami, kiedy jesteś w mieście?
- Mam takiego młodego chłopaka. Mieszka w chatce, a na weekendy
jezdzi do domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]