[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A teraz przeczytaj to ładnym czystym głosem i powoli.
Pokój ział żarem, Montag cały był w ogniu, cały był chłodem; siedzieli pośrodku roz-
ległej pustyni, na której nie było nic, tylko trzy krzesła, a on stał chwiejąc się, czekając, aż
67
pani Phelps przestanie przygładzać rąbek sukni, a pani Bowles odejmie palce od swych
włosów. Potem zaczął czytać powolnym, utykającym głosem, który wzmacniał się, gdy
postępował od linijki do linijki. Jego głos przechodził przez pustynię, w białą przestrzeń
wokół trzech siedzących kobiet, w wielką gorącą pustkę.
Morze wiary
Też otaczało ongiś ziemi brzegi
Niby lśniącego pasa długie zwoje.
Dzisiaj tylko słyszę
Jego melancholijny, ciągły szum, milknący
Do wtóru westchnień
Nocnego wiatru, który mąci ciszę
Posępnych równin i nagich skał świata.
Krzesła trzeszczały pod trzema kobietami. Montag czytał dalej:
Miłości! Bądzmy wierni
Sobie nawzajem! Bo ten świat przed nami,
Co nasze oczy świetnym blaskiem mami,
Tak różnorodny, tak piękny, tak nowy,
Jest bez radości, pewności, pokoju,
Miłości, światła, bez ulgi od bólu;
Błądzimy po nim jak po mrocznym polu,
Które rozbrzmiewa boju i ucieczki wrzawą,
Gdy dwie nieznane armie nocą walczą krwawo.
Pani Phelps płakała.
Pozostałe wśród pustyni patrzyły, jak płacze coraz głośniej, a jej twarz traci w skur-
czach wszelki kształt. Siedziały nie zbliżając się do niej, zdumione jej wybuchem. Akała
niepohamowanie. Sam Montag był ogłuszony i wstrząśnięty.
śś, ćś... uspokajała Mildred. Już wszystko w porządku, Klaro, uspokój się,
Klaro! Klaro, co ci jest?!
Ja... ja... łkała pani Phelps nie wiem, nie wiem, po prostu nie wiem, och,
och...
Pani Bowles wstała i złowrogo popatrzyła na Montaga. Wiedziałam, że tak bę-
dzie, oto co chciałam udowodnić! Wiedziałam, że tak się stanie! Zawsze mówiłam: po-
ezja i łzy, poezja i samobójstwo, i płacz, i okropne samopoczucie, cała ta tkliwość! Teraz
mam oczywisty dowód. Brzydki pan jest, panie Montag, brzydki!
68
Faber powiedział: A teraz...
Montag poczuł, że się obraca, idzie do otworu w ścianie i wrzuca książkę przez mo-
siężne drzwiczki do pełzających płomieni.
Głupie słowa, głupie słowa, głupie, straszliwie raniące słowa powiedziała pani
Bowles. Dlaczego ludzie chcą ranić innych ludzi? Jak by nie było dość zła na świecie,
jeszcze drażnić ludzi tego rodzaju rzeczami!
Klaro, ależ, Klaro! błagała Mildred chwytając ją za ramię. Dalej, bawmy się!
Włącz teraz rodzinkę . Dalej. Zmiejmy się i bądzmy szczęśliwi teraz, przestań płakać,
przecież jesteś w gościach!
Nie oznajmiła pani Bowles. Wychodzę i idę prosto do domu. Jeśli chcesz od-
wiedzić mój dom i moją rodzinkę , bardzo dobrze. Ale nigdy w życiu nie wejdę więcej
do domu pomylonego strażaka!
Idz do domu. Montag spokojnie utkwił w niej oczy. idz do domu i po-
myśl o twoim pierwszym rozwiedzionym mężu i drugim mężu zabitym w odrzutow-
cu, i o trzecim mężu, który sobie strzelił w łeb, idz do domu i pomyśl o tych wszyst-
kich skrobankach, które miałaś, pomyśl o tym i o tych twoich cholernych cesarskich
cięciach również, i o twoich dzieciach, które cię nienawidzą gorzej od cholery! Idz do
domu i pomyśl, jak to się wszystko stało i co kiedykolwiek zrobiłaś, żeby położyć temu
koniec! Idz do domu, idz do domu! wrzasnął. Idz do domu, zanim ci dam w gębę
i wykopnę za drzwi!
Drzwi zatrzasnęły się i dom był pusty. Montag stał sam wśród zimowych ścian o bar-
wie brudnego śniegu.
W łazience szumiała woda. Słyszał, jak Mildred wytrząsa na dłoń tabletki nasenne.
Głupiec, Montag, ach, Boże, głupiec, głupiec. Ty głupi durniu...
Milcz! Wyciągnął zieloną kulkę z ucha i wrzucił ją do kieszeni.
Syczała cichutko: ...głupiec... głupiec...
Przeszukał dom i znalazł książki za lodówką, gdzie Mildred je schowała. Kilku bra-
kło i wiedział, że zaczęła na własną rękę powolny proces usuwania dynamitu z domu,
kawałek po kawałku. Nie gniewał się już. Był tylko wyczerpany i zdziwiony sam sobą.
Wyniósł książki na tylne podwórko i ukrył je w krzakach w pobliżu płotu przy uliczce.
To na dziś tylko, pomyślał, na wypadek, gdyby się zdecydowała na dalsze palenie.
Wrócił do domu. Mildred? zawołał przy drzwiach ciemnej sypialni. Nie słyszał
ani szmeru.
Idąc do pracy próbował nie dostrzegać, jak bardzo ciemny i opuszczony jest dom
Klarysy McClellan...
W drodze do miasta był tak całkowicie samotny w świadomości swej potwornej
omyłki, że poczuł potrzebę dziwnego ciepła i dobroci bliskiego i szlachetnego głosu
mówiącego wśród nocy. Choć minęło zaledwie kilka krótkich godzin, zdawało mu się,
69
że zna Fabera przez całe życie. Montag wiedział teraz, że żyje w nim dwóch ludzi, że jest
przede wszystkim Montagiem, który nic nie wie, który nie wie nawet, że jest głupcem,
a tylko to podejrzewa. I wiedział również, że jest starym człowiekiem, który do nie-
go mówił i mówił, gdy pociąg był wsysany z jednego końca miasta do drugiego w jed-
nym, długim, mdlącym westchnieniu ruchu. Podczas dni, które miały nadejść, i nocy,
kiedy nie będzie księżyca, i nocy, kiedy bardzo jasny księżyc oświetli ziemię, stary czło-
wiek będzie mówił dalej, jak kropla po kropli, kamyk po kamyku, płatek po płatku. Jego
umysł wreszcie wypełni się po brzegi i nie będzie już więcej Montagiem, to mówił mu
stary człowiek, zapewniał, obiecywał. Będzie Montagiem plus Faber, ogień plus woda,
a wtedy pewnego dnia, kiedy wszystko już się zmiesza dokładnie, zagotuje i sfermentuje
w milczeniu, nie będzie ognia ani wody, lecz wino. Z dwóch różnych i przeciwstawnych
substancji powstanie trzecia. I pewnego dnia spojrzy wstecz na swą głupotę i będzie ro-
zumiał głupotę. Nawet już teraz odczuwał początek długiej podróży, pożegnania, odej-
ścia od siebie takiego, jakim był.
Dobrze było przysłuchiwać się brzęczeniu owada, sennemu pomrukiwaniu komara
i cichutkiemu filigranowemu pomrukowi starego człowieka, najpierw wymyślającego,
a następnie pocieszającego Montaga o póznej godzinie w nocy, gdy wynurzył się z pa-
rującej kolei podziemnej idąc ku światu strażnicy.
Litości, Montag, litości! Nie krzycz i nie napadaj na nich, przecież dopiero co spo-
śród nich wyszedłeś, Są tak łatwowierni, że będą stale robić to samo. Ale oni nie chcą
tego robić. Nie wiedzą, że to wszystko jest tylko olbrzymim płonącym meteorem, który
pięknie migocze w przestrzeni, ale któregoś dnia musi uderzyć. Oni widzą tylko błysk,
piękny błysk, tak jak i ty go widziałeś.
Montag, starzy ludzie, którzy ze strachu pozostają w domu, w trosce o swe kru-
che jak skorupka ziemnego orzeszka kości, nie mają prawa krytykować. Ale ty pra-
wie pogrzebałeś wszystko od samego początku. Bądz czujny! Pamiętaj, że jestem z tobą.
Rozumiem, jak to się stało. Muszę przyznać, że twój ślepy szał dodał mi wigoru. Boże,
jak młodo się czułem! Ale teraz... chcę, żebyś ty czuł się staro, chciałbym, żeby trochę
mojego strachu przesączyło się do ciebie dzisiejszej nocy. W ciągu kilku następnych go-
dzin, kiedy spotkasz się z kapitanem Beatty, chodz wokół niego na paluszkach, pozwól,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]