[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tonem, który świadczył o czymś zupełnie przeciwnym.
- Wzajemnie, pani Leighton - odparła równie szczerze Fleur.
Jak widać, postarała się dowiedzieć, z kim to ostatnio tak bardzo
zaprzyjaznił się sir Gareth Carew, pomyślała Zuzanna i nie mogła się oprzeć
pokusie choćby lekkiego rozjątrzenia przeciwniczki.
- A więc wie pani, kim jestem? Ciekawe, co powiedziałby lord Faringdon
na to, że tak bardzo interesuje się pani prywatnym życiem sir Garetha Carewa.
Fleur zarumieniła się z gniewu.
- O ile się orientuję, pani nie mniej interesuje się moją osobą, pani
Leighton.
- Trudno jest nie natykać się na sprawy z pani prywatnego życia, panno
Fitzgerald, gdyż są one przedmiotem licznych rozmów. Albo, powiedzmy,
plotek. Czy wolno wiedzieć, co panią sprowadza do Exton Park? - Jeśli ta istota
pojawiła się tu ze względu na diadem, to bardzo się rozczaruje. Albo czeka to
obie z nas, pomyślała Zuzanna, gdyż Bóg jeden wie, gdzie Chatterji go schował.
- To nie pani sprawa, pani Leighton.
- Jeśli czeka pani na jego miłość księcia Exton, to obawiam się, iż się nie
pojawi, gdyż został nieoczekiwanie wezwany do Londynu.
- A skąd przyszło pani do głowy, że zamierzam się spotkać z księciem? A
może spodziewam się sir Garetha? Czy też nie wzięła pani pod uwagę takiej
możliwości?
Wykrochmalony welon u kapelusika Fleur poruszył się lekko, gdy od
jeziora powiał lekki wietrzyk, a gładkie dotąd wody pokryły się na chwilę
setkami drobnych fal.
- Sir Gareth nie interesuje się panią, ale książę... To inna kwestia. Była
pani długo jego kochanką, a teraz pojawiła się pani w jego majątku. Dwa i dwa
zazwyczaj daje cztery.
- Ale nie w tym przypadku, i nigdy to nie nastąpi. Nie umówiłabym się z
Delavelem Harmonem, nawet gdyby był ostatnim mężczyzną na ziemi.
- Dlatego, że dał pani fałszywy diadem? - Zuzanna znała już teorię
Garetha na temat przyczyn zerwania ich związku.
Pośród chmur rozległ się grzmot. Raz, dwa... Dwie mile stąd. Oczy Fleur
zalśniły, jakby odbiła się w nich błyskawica.
- Niewątpliwie miło jest pani bawić się moim kosztem, gdyż sama bym
tak uczyniła, gdyby sprawy się miały odwrotnie. Liczyłam na to, że Delavel nie
ujawni światu, jak mnie oszukał, ale jak widać, daremnie.
A więc Gareth miał rację.
- Taka nadzieja to poważny błąd w ocenie, jeśli mi wolno się
wypowiadać.
- Cały mój związek z księciem stanowił pomyłkę, pani Leighton, ale ja
przystałam nań tylko z jednego powodu... aby odzyskać diadem, który jest
prawowitą własnością mojej rodziny. To diadem Fitzgeraldów i nie powinien
już nigdy więcej być nazywany ohydnym mianem Hollandów... - Na chwilę
Fleur z oburzenia zabrakło słów. - Gdy tylko przeczytałam, iż księżna założyła
diadem na tamten bal, domyśliłam się, która z nas dwóch została oszukana! I nie
pomyliłam się. Zaniosłam do jubilera klejnoty, jakie dostałam od księcia, i
wszystkie okazały się kopiami. - Ustawiła konia równolegle do wierzchowca
Zuzanny. - Nie będę już tracić dla pani czasu.
Ostrzegam tylko, że jeśli powie pani komukolwiek, że mnie tu pani
widziała, albo przekaże komuś moje słowa, zadbam o to, by zrujnować pani
reputację w Londynie. Postaram się też, by sir Gareth stał się pośmiewiskiem z
pani powodu, a to mu się z pewnością nie spodoba. Proszę nie traktować tego
jako czczych pogróżek, gdyż wiem, do czyich uszu mogę je skierować.
- Nie wątpię, że jest pani przyzwyczajona do szeptania do wielu
najrozmaitszych rodzajów uszu, panno Fitzgerald. I do wielu różnych łóżek. Ale
czy zapamiętuje pani, które uszy są w którym łóżku? Po jakimś czasie robi się to
chyba trochę trudne.
- Nie pojmuję, jak kobieta, która ubiera się niczym ladacznica, ośmiela się
wygłaszać podobne uwagi? Ciekawe, gdzież to stworzono ten okropny strój?
Czyżby w jakiejś bocznej uliczce w Kalkucie? Na to wygląda. Powinna pani
była zostać w Bengalu, moja droga, gdyż tam pani bardziej, hm, pasuje.
Zuzanna uśmiechnęła się do niej słodko.
- Ale przynajmniej moje klejnoty są prawdziwe, panno Fitzgerald.
Fłeur zarumieniła się z gniewu.
- Proszę nie wchodzić mi w drogę, bo... - Urwała, gdyż najpierw błysnęło
oślepiająco, a potem rozległ się grzmot, od którego zadrżała ziemia. Konie
poruszyły się niespokojnie, potrząsając głowami, a liście okolicznych drzew
poruszył nagły wiatr. Zuzanna zadrżała z zimna w swej cienkiej sukni.
Fleur szarpnęła wodze, pogoniła swego wierzchowca i przejechała obok
świerków do nieużywanej bramy, która, jak Zuzanna zauważyła dopiero teraz,
była otwarta na tyle, by mógł przez nią przejechać koń. Aktorka, będąca
doskonałą amazonką, z łatwością przedostała się na drugą stronę, a potem
wstrzymała wierzchowca, zamierzając zamknąć bramę na kłódkę. Jednak
kolejna błyskawica i grzmot, które nastąpiły jedno po drugim, sprawiły, iż
odjechała czym prędzej.
Gdy jaskrawe szafiry znikły za murem granicznym, Zuzanna odetchnęła z
ulgą. Czuła, że to ona wygrała ten pojedynek słowny, chociaż nie miała pojęcia,
jak mogło się jej to udać w podobnym stroju.
Wiatr powiał znowu, marszcząc powierzchnię jeziora, i zaczęły padać
pierwsze krople deszczu. Nie usłyszała, że Gareth do niej podjeżdża; spostrzegła
go dopiero wtedy, gdy zsiadł z konia i poprowadził oba wierzchowce do groty,
gdzie je uwiązał do posągu Wenus. Potem zdjął Zuzannę z siodła, sięgnął po jej
płaszczyk i pomógł wejść po schodach w dół do groty, w samą porę przed
rozpoczęciem ulewy.
Trzy albo cztery oślepiające błyskawice oświetliły świat niesamowitą,
błękitnawą poświatą, a towarzyszące im grzmoty były tak głośnie, iż miało się
wrażenie, że grota się od nich zawali... a przynajmniej tak się wydało Zuzannie.
Krzyknęła i rzuciła się Garethowi w ramiona, a on sprowadził ją niżej, dalej od
wykładanych muszlami stopni. Wiciokrzew, zarastający wejście do groty,
zadrżał na wietrze, a liście kosaćców rosnących na górze zalśniły jaskrawo na
tle ołowianego nieba. U stóp schodów zebrała się już spora kałuża, która zaczęła
się szybko powiększać, gdy przez wejście lunął ulewny deszcz, ale w głębi groty
podłoga podnosiła się nieco, więc było tu sucho. Gareth powiódł tam Zuzannę i
starannie otulił płaszczykiem jej drżące ramiona, a potem zdjął cylinder i
rękawiczki i odłożył je na wąską, skalną półeczkę.
Zalśniła kolejna błyskawica i kolejny grzmot wstrząsnął wszystkim, a
wystraszone konie zaczęły rżeć. Zuzanna obawiała się, iż zerwą się z uwięzi i
uciekną, ale Gareth odczytał jej myśli i znowu wziął ją w ramiona.
- Nie bój się, są wystarczająco solidnie przywiązane. Ta burza szybko
minie.
Objęła go w talii i położyła mu głowę na ramieniu. Drgnęła, gdy następna
błyskawica rozświetliła niebo, ale ku jej uldze grzmot rozległ się po pewnym
czasie. Przywarła do Garetha mocniej, gdy popatrzyła na strumienie wody,
wpadające kaskadami po schodach. Jeszcze jedna błyskawica. Raz... Grzmot.
Jedna mila! Wstrzymała oddech, nie spuszczając wzroku z wejścia. Minęło kilka
sekund, a potem następna błyskawica. Raz, dwa... Dwie mile. Zuzanna
przymknęła oczy, starając się odprężyć. Ręce Garetha grzały ją przyjemnie
przez cienki jedwab sukni. Słyszała też bicie jego serca, spokojne i kojące,
podczas tej szalejącej walki żywiołów. Błyskawica. Raz, dwa, trzy... Trzy mile.
Wiatr cichł, a także, tyle że wolniej, przestawał padać deszcz.
Zawstydzona, wysunęła się z jego objęć.
- Pewnie teraz uważasz, że jestem słabą kobietką.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]