[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Trudno go było za to winić. Na jego miejscu miałaby takie same wątpliwości. Idąc
obok niego, niemal siłą sforsowała drzwi, zanim zdążył je przed nią otworzyć.
- Ojciec mi właśnie powiedział, że się o mnie martwi. Nie użył aż tylu słów, bo
słowa nie należą do jego ulubionych środków komunikacji międzyludzkiej, ale w
- 59 -
S
R
każdym razie dał mi to do zrozumienia. - Nawet teraz, kiedy to mówiła, wydało jej się
to nierealne.
Cade spróbował wyobrazić sobie rozmowę córki z ojcem i uśmiechnął się.
Poznał pana Dellaventurę w szpitalu i od razu pomyślał, że to raczej mało wylewny,
surowy człowiek.
- To musiała być ciekawa rozmowa. Czy twój ojciec nigdy przedtem nie dał ci
do zrozumienia, że się o ciebie martwi?
- Nie. - Odpowiedz padła szybko, niemal automatycznie. Potem Mac zamilkła,
jakby poniewczasie dotarł do niej sens tych słów. Mimo iż z całych sił wytężała
pamięć, nie potrafiła sobie przypomnieć choć jednej okazji, nawet w dzieciństwie,
kiedy ojciec powiedział jej, że się o nią martwi.
- Może czasami niepokoił się, że sobie nie poradzę, ale żeby się martwił o
mnie? - Potrząsnęła głową. - Nie, nigdy.
Cade uznał, że jednak nie mylił się w ocenie jej niezależności. Przywykła nie
tylko ukrywać swoje uczucia, ale i przejmować nad wszystkim kontrolę. Było
oczywiste, że tego oczekiwał po niej ojciec. Domagał się także bezwzględnego
szacunku.
Może to głupie, ale mógłby przysiąc, że dostrzegł w jej oczach coś jakby cień
bólu. Nagle wydała mu się bardzo delikatna i wrażliwa.
- Wiem, że ciężko się z nim rozmawia.
Zajęta analizowaniem rozmowy z ojcem, Mac z roztargnieniem spojrzała na
Cade'a.
- Co powiedziałeś?
Odkąd sam dołączył do klubu osieroconych rodziców, bez trudu potrafił
wyobrazić sobie, co czuł pan Dellaventura.
- Tylko to, że większość ojców martwi się o swoje dzieci bez względu na to, w
ilu słowach to wyrażają. - Drzwi zamknęły się za nimi. Cade stał teraz na szerokim,
kamiennym stopniu. - Tak to już jest. - Jego stoicka, kamienna twarz nagle się
ożywiła, a w oczach pojawił się błysk, widoczny nawet w nikłym świetle latarń,
stojących wzdłuż ścieżki prowadzącej na parking. - Człowiek widzi, jak ta mała
istotka pojawia się na tym świecie, bierze pierwszy oddech - i nagle nic już nie jest
- 60 -
S
R
takie samo jak przedtem. - Potarł czoło, jakby chciał odpędzić bolesne wspomnienia, i
spojrzał na Mac. Trochę się rozklei!, ale to tylko dlatego, że tak strasznie stęsknił się
za synem, a dziś są przecież jego urodziny. To się już więcej nie powtórzy. - Wszystko
staje się większe, jaśniejsze - bardziej przerażające.
- Dlaczego przerażające? Cade cicho się roześmiał.
- Człowiek nagle zaczyna patrzeć na świat pod kątem własnego dziecka. Stoły
mają ostre krawędzie, a nie tylko blaty. Szklanki tylko czekają, żeby się zmienić w
ostre odłamki szkła. Ziemia robi się twardsza, a odległość między łóżkiem a podłogą
wymaga skoku, na który może się odważyć tylko wytrawny kaskader. - Na widok
miny Mac przystanął. - O co chodzi?
Mac nie potrafiła się powstrzymać od śmiechu.
- To nie do wiary, że kiedykolwiek mogłeś przejmować się takimi rzeczami.
Trudno mi to sobie wyobrazić.
- Przed urodzeniem syna nie byłem taki - przyznał. Ku swemu zdumieniu, a
nawet przerażeniu wciąż musiał walczyć z tym, żeby nie popaść w drugą skrajność. To
Elaine pilnowała, by zachował umiar. Póki żyła. Potem musiał radzić sobie sam.
Mac pomyślała, że Cade trochę za wysoko ocenia Arthura Dellaventurę. Gdyby
miała wybierać ojca dla swoich własnych dzieci, byłby to raczej ktoś podobny do
Cade'a.
Zresztą, to nie jest jej problem na dziś, pomyślała ze smutkiem. %7łycie
przygotowało dla niej inny scenariusz.
- Pewnie nie było ci łatwo przystosować się do nowego widzenia świata -
powiedziała, kiedy dotarli do samochodu.
Może powiedział za dużo. Z całą pewnością znacznie więcej, niż zamierzał.
Słowa same cisnęły mu się na usta, wywołane przez uczucia, które nareszcie znalazły
ujście.
- Nigdy się na to nie uskarżałem.
Wyjął kluczyki. Mac spojrzała na niego i po raz pierwszy zobaczyła go w
zupełnie innym świetle.
- A jak to znosisz teraz, kiedy on...? Rozumiesz, o co mi chodzi? - Nie potrafiła
się zmusić, żeby o tym mówić.
- 61 -
S
R
Cade wzruszył ramionami.
- Jakoś sobie radzę. - Otworzył przed nią drzwi. - Muszę. Nie mogę się przecież
poddać, to by oznaczało, że pogodziłem się z jego odejściem. - Zacisnął zęby. Na jego
twarzy odmalowała się determinacja. - Mój syn jest zbyt pełen życia i energii, żeby
mógł tak po prostu zniknąć.
Nagle, kiedy mówił z takim przekonaniem i ogniem w oku, wydał się Mac
piekielnie pociągający. Ludzki, wrażliwy i pociągający. Zdumiała się. Co ją opętało?
Jak to się stało, że mimowolnie wspięła się na palce i musnęła ustami jego usta?
Nie był to nawet pocałunek. Tylko przelotne muśnięcie warg. Cade objął ją i
mocno przytulił, a potem lekko się odsunął, a w jego wzroku odmalowało się
zaskoczenie.
Zaczerpnął tchu i spojrzał na kobietę, którą trzymał w ramionach. Dopiero po
chwili dotarło do niego, że powinien ją puścić. Czuł bijące od niej ciepło i doznawał
uczuć, których wolał nie analizować.
Poczekał moment, by się upewnić, że struny głosowe go nie zawiodą, a potem
zapytał:
- A to za co?
Po co to wszystko? Jak mogła do tego stopnia się zapomnieć?
- Za to, że tu jesteś. - Wsunęła ręce do kieszeni i wzruszyła ramionami, a potem
mówiła dalej, unikając jego wzroku. - Czułam, że jest nam to potrzebne. Możesz to
zapisać na konto moich zszarganych nerwów. Ja...
- Mac?
Spojrzała mu w oczy, bojąc się, że dojrzy w nich cień kpiny.
- Tak? - zapytała niepewnie.
- Wszystko w porządku - powiedział łagodnym tonem, walcząc z impulsywnym
pragnieniem, by raz jeszcze powtórzyć tę namiastkę pocałunku, którą, jak widać,
uważała ze swojej strony za gruby błąd. - Było mi bardzo miło.
- Nie chciałam tego - wyrwało jej się, zanim zdążyła się opamiętać. Boże! Co
za brak opanowania! Mac przeraziła się nie na żarty.
Cade uśmiechnął się. Kiedy go całowała, udało mu się na moment zajrzeć w
głąb jej duszy. I był pewny, że zobaczył znacznie więcej, niżby sobie tego życzyła.
- 62 -
S
R
- Owszem, chciałaś - zapewnił ją, po czym uznał, że lepiej będzie zmienić
temat. - Wiesz co, zawiozę cię do biura. Wezmiesz swój samochód i odstawisz go na
miejsce. Radzę ci, prześpij się trochę. - To by jej najlepiej zrobiło. Dobrze znał objawy
wyczerpania i widział je teraz na twarzy i w oczach Mac. - Przyjadę po ciebie rano.
Pojedziemy prosto na lotnisko.
- Ale to znaczy, że ona będzie miała więcej czasu...
- Numer, pod który dzwoniła do Phoenix, należy do pewnej kancelarii
adwokackiej - przerwał jej Cade. Obszedł wóz i usiadł za kierownicą. Mac nie ruszyła
się z miejsca. - Nie dowiemy się niczego w środku nocy.
W końcu Mac poddała się i wsiadła do samochodu. Miała wrażenie, że czas
ucieka, a Heather coraz bardziej się od nich oddala. Przestawała panować nad
nerwami. Zapinając pasy, spojrzała z wyrzutem na Cade'a.
- Przecież możemy się włamać.
Pewnie przeczytała za dużo kryminałów, pomyślał Cade.
- Tak, ale tylko w ostateczności - powiedział, przekręcając kluczyk w stacyjce.
Mac nie potrafiła już myśleć o niczym innym, jak tylko o Heather. Jej mała,
śliczna dziewczynka została potraktowana jak towar na sprzedaż.
- Boisz się postąpić w tej sytuacji wbrew prawu? - zapytała, czując, że jej
cierpliwość jest na wyczerpaniu. - A czy porwanie małego bezbronnego dziecka jest
zgodne z prawem?
Zadawała pytania, których nigdy by nie postawiła, gdyby potrafiła myśleć
trzezwo. To jeszcze tylko utwierdzało Cade'a w przekonaniu, że miał rację.
- Ponoszą cię nerwy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]