[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Steve'a.
Filiżankę, choćby z uwagi na rozmiar, należało ująć delikatnie.
Steve aż się zaczerwienił ze złości i zdenerwowania, gdy filiżanka zadzwoniła na
spodeczku.
 John, bądz tak uprzejmy i powiedz panu Valverde'owi, że
nasz gość już się obudził  rzekł Kubańczyk. Wziął swoją kawę,
dziękując służącemu uprzejmym uśmiechem, po czym znów zwrócił
się do Steve'a.  Cóż więc mamy z panem zrobić, panie
Radford?  rzucił z nieodłącznym uśmiechem.  Jeśli chodzi
o pozytywy, to okazał pan bezwzględność i pewną wyobraznię.
Po stronie minusów mamy wysoce niestosowny brak samokontroli
i nielojalność w stosunku do współpracowników. Wiele osób
uznałoby to za cechy typowe dla Ameryki Północnej, gdzie osobistą
odpowiedzialność i lojalność zastąpiono polisami ubezpieczeniowymi
i umowami notarialnymi. Ta taśma  ciągnął, wskazując
na magnetofon  zagwarantuje nam pańską lojalność, panie
Radford. Co się tyczy opanowania, to niewykluczone, że zacznie
pan je okazywać po powrocie do dawnej profesji. Porozmawiamy
jeszcze o tym po zakończeniu tej nieszczęsnej sprawy.
Przerwał na widok wchodzącego Jesusa Antonio.
 Ach, jesteś. Wyjaśniałem właśnie panu Radfordowi moje
stanowisko& Jesus Antonio działa w branży importowej  to
ostatnie zdanie skierował już do Steve'a.  Dał gwarancję swoim
partnerom w pańskim kraju, że jeszcze w tym tygodniu dostarczy
towar senora Pereza. Tymczasem przesyłka gdzieś się zapodziała
i Jesus Antonio znalazł się w niezręcznej sytuacji. Pańskim obowiązkiem,
panie Radford, jest odzyskanie przesyłki. Jeśli wywiąże
się pan z tego ku zadowoleniu Jesusa Antonio, to porozmawiamy
o pańskim ewentualnym zatrudnieniu. Od tej chwili jest pan
pracownikiem kontraktowym. Ma pan jednak szczęście, że jestem
dość wyrozumiałym pracodawcą. Niemniej jednak potrafię wymierzać
dotkliwe kary za niedbalstwo i chcę pana zapewnić, że
gdyby pan spróbował kiedykolwiek mnie oszukać, to spotka pana
coś znacznie gorszego aniżeli bahamska szubienica.
Wstał i ujmując Jesusa Antonio za ramię, poprowadził go do narożnika tarasu.
Przez dłuższą chwilę cicho o czymś rozmawiali. Steve nic nie słyszał, ale widział, jak
Jesus Antonio kiwa aprobująco głową. Wyglądało to tak, jakby Kubańczyk wydawał
polecenia, ale Jesus Antonio bynajmniej nie robił wrażenia podwładnego. Steve
odniósł wrażenie, że między obu mężczyznami panują rodzinne, serdeczne wręcz
stosunki. Może obaj są pedałami, przemknęło mu przez myśl. Z Latynosami już tak
jest, że dotykają się, ściskają, całują i w ogóle, i trudno się zorientować,
czy dlatego, że ze sobą sypiają, czy tylko tak sobie. Skończywszy naradę,
Kubańczyk skierował się do drzwi salonu.
 Dobranoc, panie Radford  pożegnał się uprzejmie.
Steve spojrzał na rolexa. Była czwarta rano. Zjawił się służący, niosąc na tacy
szklankę ciepłego mleka dla Jesusa Antonio. Ten tymczasem przystanął na skraju
tarasu, wpatrywał się bez słowa w basen, trawę i dalej na wzbierające na wschodzie
chmury. Przebrał się. Zamiast samodziałów miał teraz na sobie niebieskie bawełniane
spodnie i kremową kurtkę safari. Włosy zaczesał gładko do tyłu. Wyglądał już nie jak
buchalter, ale jak menedżer.
W pewnym momencie wzruszył gwałtownie ramionami, jakby odrzucał od siebie
niepotrzebne myśli i gotował się do rozpoczęcia pracy.
 Ten chłopak, Jacket  zwrócił się do Steve'a  potrafi go
pan rozpoznać?
 Mówiłem już, że jego matka pracuje u mnie.
 I on jest teraz w Nassau, tak?
 Albo w Nassau, albo w drodze powrotnej do Green
Creek  Steve odpowiadał spokojnie, uprzejmie i z uśmiechem,
jakby rozmawiał z klientem w banku.
 Załatwię obserwację w Green Creek  rzekł Jesus Antonio.
Jesus Antonio upokorzył i wykorzystał Steve'a, gdy ten był
pod wpływem owego dziwnego środka. Czegoś takiego się nie wybacza. Steve bał
się go i nienawidził, ale nie tak obsesyjnie i żywiołowo, jak Boba i Metysa, kiedy to
nienawiść dała mu siłę do ich zabicia. Był zbyt wyczerpany emocjonalnie, więc
nienawiść ledwie się w nim tliła. Ale tkwiła w nim. Wiedział, że odzyska siły, wiedział
też, że nadarzy się okazja do wyrównania rachunków. Nieważne, że nie od razu.
Ważne, że na pewno się nadarzy, jak nie za kilka miesięcy, to za parę lat. Mimo lęku i
strachu Steve widział przed sobą przyszłość. Znów będzie bankierem, bankierem
Kubańczyka. Zyska jego zaufanie, krok za krokiem, dzięki wiedzy i znajomości
rzeczy, będzie zyskiwał wpływy, aż wreszcie stanie się niezbędny.
Oceniał w myślach powierzchnię tarasu. Na oko  dwanaście metrów na sześć,
patio takiej samej szerokości, tylko znacznie głębsze. W skrzydłach budynku musiało
być ze sześć pokoi, po trzy w każdym, w tym gabinet Kubańczyka  biblioteka, jak
powiedziałby właściciel.
Służba, basen, kort, łódz.
Potrzeba tylko trochę czasu, myślał Steve rozważając słowa Kubańczyka.
Przymierzał się do tego interesu mniej więcej tak, jak przymierzał garnitury u
Barneya i podobało mu się to coraz bardziej. Czuł, że pójdzie w górę, a raczej
pojedzie, dyrektorską windą. Tak, ale trzeba myśleć daleko naprzód. Tym razem
niczego już nie sknoci. %7ładnej złości. Trzeba zwyczajnie zdobyć informacje i pozbyć
się chłopaka.
Wrócił Jesus Antonio. Przez ramię przerzucił marynarkę do
golfa.
 Aódz czeka  powiedział.  Policjant w Green Creek będzie zabezpieczał tamten
odcinek, a my przeszukamy Nassau.
17
Przed wyjściem z domu Jacket zostawił matce kartkę, żeby się nie martwiła, bo
wybiera się do Nassau po prezent urodzinowy dla niej. Bryza wiała od morza. Dummy
prowadził łódz między brzegiem a rafami. Na wszelki wypadek, żeby go nikt nie
zobaczył, Jacket przylgnął na dnie łódki, pod masztem. Rytmiczne uderzenia fal o
rafę ukoiły go do snu. Zamknął oczy.
Spał trzy godziny, obudził się z krzykiem, kiedy ujrzał, jak macki potwora
wślizgują się do stalowej jaskini, w której ukrył ojca. Dygotał ze strachu, a
jednocześnie pocił się z gorąca. Burty osłaniały wnętrze łodzi przed wiatrem, a
słońce rozpalało nasmołowane deski na dnie.
W Green Creek nie da się utrzymać żadnej tajemnicy, bo wieś jest mała, a
wszyscy się znają. Vic ma teczkę pilota. Mieszkańcy zaraz się dowiedzą o katastrofie
samolotu. Znajdą pilota, a jego, Jacketa, zaczną wypytywać, co i jak. W jego
trzynastoletnim życiu liczyły się trzy osoby: matka, policjant i panna Charity. To była [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl