[ Pobierz całość w formacie PDF ]
klaksonów wybijał się raz po raz głos muezina nawołującego
wiernych do modlitwy. To ogromne, ludne, kolorowe miasto
spowijał całun wilgotnego upału przesyconego oparami spalin.
Hotel, w którym się zatrzymali, położony był nie opodal
centrum. Dzięki klimatyzacji panował w nim jednak przy-
jemny chłód i cisza. Debora nigdy dotąd nie mieszkała w tak
luksusowym hotelu i czuła, że nie pasuje do tego wnętrza
ubrana w skromną sukienkę, którą pożyczyła od Prim.
- Po lunchu mam spotkanie z ministrem - oznajmił Gil, gdy
wjechali windą do swego apartamentu. - Proponuję, byś udała
się w tym czasie do ambasady i załatwiła sprawę paszportu. A
potem pochodz po sklepach i kup sobie wreszcie coś sierotka
Marysia. Uprzedzam cię, że pani Seraputri uchodzi za kobietę
bardzo elegancką. Proszę cię, zrób wysiłek i wyglądaj nieco
lepiej niż zwykle - dodał z ironią, wręczając jej pieniądze na
zakupy. - Och, i jeszcze to... Bądz tak miła i wyślij ten list. -
Wyjął z teczki kopertę lotniczą i podał jej.
To był list do Debbie. Debora wpatrywała się w nazwisko i
adres na kopercie smutnym, zgaszonym wzrokiem.
- Napisałem jej - powiedział, nagle nabierając ochoty do
zwierzeń - że chwilowo będzie lepiej, jeśli zapomnimy o za-
ręczynach. Przecież niedawno odmówiła poślubienia mnie,
więc wydaje mi się dziwne, iż tak nagle zmieniła decyzję. -
Urwał i zerknął na Deborę, jakby oczekując reakcji. - Na-
pisałem jej, że obydwoje powinniśmy przemyśleć, czego na-
prawdę chcemy - dokończył.
Czego naprawdę chciał Gil? - zastanawiała się, gdy już
wyszedł na umówione spotkanie. Serce zabiło jej trochę ży-
wiej, poruszone nieśmiałą nadzieją, że zamiast Debbie może
Gil pokochałby ją - ale rozum mówił co innego. To były
nadzieje czynione wbrew zdrowemu rozsądkowi. Ani na nie-
wzruszonej twarzy Gila, ani w jego chłodnych oczach nie
dostrzegła nawet iskierki pożądania. Zachowywał się jak zwy-
kle szorstko, energicznie i patrzył na nią z lekkim zniecierpli-
wieniem, jakby do złudzenia przypominała mu matkę. Był
zbyt stanowczy, zbyt konsekwentny, by przypadkiem dać się
usidlić nieodpowiedniej kobiecie. Cóż z tego, że nie poślubi
Debbie? Wszak nie oznacza to jeszcze, iż całkiem zmieni
zapatrywania na swój wymarzony ideał. Wrzucając do
skrzynki list Gila, Debora wiedziała już, że wcale nie ma
powodów do radości.
Ale mimo przestróg, których sama sobie udzielała, niemal całe
popołudnie spędziła na rozmyślaniach o Gilu. Zastanawiała
się, co czuł, pisząc do Debbie i. .. co by się stało, gdyby znów
ją pocałował. Był wolny! Drżała z niecierpliwości na samą
myśl o nadchodzącym wieczorze. Nie może zawieść Gila -
powtarzała sobie w kółko. Jeśli będzie elegancka, jeśli
zachowa się odpowiednio, być może Gil się w niej zakocha... I
wtedy... kto wie...?
Musi znalezć coś zupełnie wystrzałowego. Im więcej jednak
sukni przymierzała w najelegantszych sklepach, tym bardziej
utwierdzała się w przekonaniu, że we wszystkim wygląda
okropnie, i z miną coraz bardziej ponurą ponaglała taksów-
karza, by wiózł ją gdzie indziej.
Taksówkarz był sympatycznym gadułą - dowiedział się już,
skąd Debora pochodzi, gdzie mieszka, czy jest mężatką, i
właśnie opowiadała mu, co porabia w Dżakarcie, gdy nie-
spodziewanie doznała olśnienia. Urwała nagle w pół zdania i
kazała się czym prędzej zawiezć do krawca w chińskiej
dzielnicy. Kilka godzin pózniej wróciła do hotelu podniecona i
radosna. Udało jej się znalezć piękny, surowy jedwab w tur-
kusowym kolorze, krawiec zaś wyczarował z niego prostą
suknię o tradycyjnym chińskim kroju - z wysoką stójką pod
szyją i długimi rozcięciami po bokach. Kupiła również odpo-
wiednie pantofle, kosmetyki, grzebienie do włosów i zdążyła
jeszcze pomyszkować po Jalan Surabaya, słynnym pchlim
targu, gdzie wynalazła parę niebywale oryginalnych kolczy-
ków, które mieniły się i lśniły w słońcu jak prawdziwe dia-
menty.
Być może nie uda jej się skłonić Gila, aby się w niej zakochał
- ale przynajmniej będzie próbowała... Musi wykorzystać jak
najlepiej każdą chwilę, która jej jeszcze została. Nawet jeśli
miał to być ich ostatni wspólny miesiąc - postanowiła zrobić
wszystko, by był to miesiąc niezapomniany.
- Gdzie się podziewałaś? - Gdy stanęła w drzwiach, Gil
nerwowo maszerował po pokoju. - Powinnaś wrócić już daw-
no temu! Okropnie się o ciebie martwiłem...
- Robiłam zakupy - odparła, czując, że opuszcza ją niedawny
optymizm. Rzuciła torby z zakupami na krzesło, usiłując
nadać twarzy obojętny wyraz, ale Gil miał minę tak ponurą, że
strach ścisnął jej serce. - Jak poszło na spotkaniu z ministrem?
- spytała.
- W porządku. - Podszedł do okna i w milczeniu podziwiał
starannie wypielęgnowany ogród.
Debora zniecierpliwiona podreptała za nim.
- Podpisałeś kontrakt?
- Och, tak...
W wybuchu spontanicznej radości objęła go ramionami i
pocałowała w policzek.
- Gil, tak się cieszę... - szepnęła.
Na chwilę zacisnął wokół niej ramiona, ale zaraz potem ją
puścił; poczuła się niezręcznie i odsunęła się.
- Nie jesteś zadowolony?
- Oczywiście, że jestem. - Nie patrzył jej w oczy. - To sukces
naszej firmy... Będę mógł zostawić tu Pascala, a sam zajmę się
innymi projektami, tak jak planowaliśmy... - W jego głosie
słychać było pewne wahanie. - Dzwoniłem dziś do biura w
Londynie i dowiedziałem się, że mamy szansę podpisać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]