[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Europie? Czy Niemcy chcieli mieć pewność, że alianci nie wylądują na Bałkanach? Po tej
akcji do północnej Francji przybyły odtworzone doborowe niemieckie jednostki pancerne.
- Nie wierzę w to, że Brandeburczycy mogli być zamieszani w akcję zabicia
niemieckiego oficera - powiedziałem.
- Komu podlegała ta jednostka? - zapytał z przekąsem Leśnik. - Wywiadowi
wojskowemu, który też był zamieszany w spisek przeciw Hitlerowi.
- Czy masz pewność, że wiosną 1944 roku, kiedy zabito Belowa, Brandenburczycy
byli koło Gołdapi? - powątpiewałem.
- Nie ma takiej pewności. Mogli to być jacykolwiek spadochroniarze. Zresztą nie
musiano nawet strzelać z FG-42 i taranować Pumą . Po prostu z poszlak, jakie mi
przedstawiłeś, ułożyłem pewną całość.
W czasie naszej dyskusji Leśnik pakował swoje rzeczy i ruszyliśmy w stronę
Rosynanta. Dzień zapowiadał się pogodny, a komary zaczęły już wychodzić ze swych
kryjówek.
Otworzyliśmy maskę samochodu i Leśnik zanurzył się w trzewiach samochodu prawie
po pas. Potem spróbował uruchomić silnik i znowu zniknął.
- Ktoś ciebie bardzo nie lubi - powiedział wynurzając się cały umorusany. Na jego
dłoni leżała maleńka kostka, z której odchodziło pięć kabli.
- Pluskwa ? - zapytałem.
- Nie, twój wróg podłączył ci do komputera maleńki pypeć - Leśnik patrzył na mnie z
uśmiechem. - To coś uaktywnia się po zmroku blokując wszystkie żywotne mechanizmy
pojazdu. Znalazłem to, ale jeśli będą problemy powinieneś pojechać do autoryzowanej stacji
napraw.
- Wielkie dzięki, ale skąd znasz się na tych rzeczach?
- Wszyscy stajemy się niewolnikami cywilizacji komputerów - odpowiedział.
Podał mi rękę, zarzucił na ramię ogromny worek i poszedł wzdłuż torów w stronę
Mamerek.
Czym prędzej pojechałem do Doby. Zosia czekała na mnie na brzegu.
- Gdzie wujek się włóczył? - od razu na mnie napadła. - Wszyscy wujka szukają, tylko
ja jedna tutaj sterczę od dwóch godzin i czekam nie wiem na co.
- Pózniej ci wszystko wyjaśnię. O jakich poszukiwaniach mówisz? Trzeba je odwołać.
- Niech wujek dzwoni do Sarmaty.
Zadzwoniłem, wytłumaczyłem nieobecność awarią samochodu i dowiedziałem się, że
Jacek poszedł szukać mnie po całym Fuledzkim Rogu. Razem z Zosią pojechaliśmy więc
najpierw do Kamionki, a potem chcieliśmy ruszyć do Fuledy.
Gnałem po wertepach jak szalony. Skupiony nad kierowaniem milczałem, a Zosia
siedziała obrażona.
Już z daleka przed sklepem w Kamionce zobaczyłem Jacka. Widziałem, że trzech
miejscowych chłopaków otacza go kręgiem. Wyhamowałem. Błyskawicznie wysiadłem i
podbiegłem.
- W czym problem? - zapytałem, by zwrócić na siebie uwagę przeciwników. Dwaj
mieli krótkie wersje kijów baseballowych, a jeden tulipana , czyli rozbity kawałek butelki
po piwie. Byli typowymi reprezentantami grupy znudzonych wiejskim życiem młodzieńców,
którzy gotowi są zglanować każdego obcego, oczywiście pod warunkiem, że jest on sam.
Ten z tulipanem i jeden z kijem obrócili się w moją stronę i bez słowa zaatakowali.
Najpierw koło mojej głowy przeszedł cios tego z butelką. Uchyliłem się, lecz jednocześnie
dostałem kijem po nerkach. Piekielnie bolało. Przypomniały mi się wtedy słowa instruktora z
czerwonych beretów . Zwykł mówić: Uzbrojony przeciwnik jest niewolnikiem swojej
broni, jeśli chcesz, żeby była bezużyteczna podejdz do niego jak najbliżej .
Znowu atakował ten z butelką. Tym razem tulipan wędrował od dołu. Znowu się
odchyliłem, złapałem chłopaka za uzbrojone przedramię. Prawą ręką chwyciłem za łokieć, a
lewą za jego dłoń i energicznie pociągnąłem w przeciwnych kierunkach. Przyznam, że
poniosło mnie i nawet gdy tulipan wypadł na asfalt, tak wykręciłem dłoń napastnika, żeby
ją złamać w nadgarstku. Ten od kija nabrał do mnie respektu. Ruszyłem do przodu. Ciosem w
krocze sprowadziłem chłopaka do parteru i dołożyłem w splot słoneczny.
Kątem oka widziałem, że Jacek dzielnie walczył. Kij jego przeciwnika leżał na ziemi,
a obaj zajęci byli okładaniem się pięściami. Gdy Jacek przyłożył się do pięknego prostego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]