[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciekawy sposób.
Teraz dopiero przyjrzałem się dokładniej. Szyba nie była wybita, wycięto w niej
okrągły otwór...
- U\ył diamentu?
- Raczej lasera...
Podszedłem bli\ej, by zbadać dziurę. Szkło faktycznie zostało przetopione.
- Wiem, jak to zrobił - powiedziałem. - Wcale nie musiał ciąć laserem...
- Jak? - nadkomisarz spojrzał na mnie zaciekawiony. - Przecie\ nie palnikiem
gazowym, popękałoby...
- Czytałem o tym kiedyś. To była popularna zabawa naszych przodków. Trzeba zrobić
laskę z sadzy, gumy arabskiej, \ywicy tragakantowej i benzoesu. Podpala się koniec...
Mo\na nią przepalić szkło, trzeba tylko delikatnie dmuchać, \eby podtrzymywać cały
czas \arzenie.
- Ciekawe - mruknął nadkomisarz, notując pilnie moje uwagi. - Czego to ludzie nie
wymyślą... Co to jest ten tragakant?
- Tragakant albo tragant trafiał się w sklepach kolonialnych w latach mojego
dzieciństwa - wyjaśnił pan Tomasz. - Po polsku nazywa się kozi cierń.
- To skąd on go zdobył?
- Mo\e przywiózł z zagranicy - powiedziałem. - A mo\e znalazł zapas w domu na
strychu...
- A mo\e samą laskę do cięcia szkła? - podsunął szef. - Albo zastąpił tę \ywicę czymś
innym?
- Co zginęło? - przeszedłem do konkretów.
- Na szczęście nic - wyjaśnił Skorliński - bo i w zasadzie niewiele mogło tu zginąć. W
samej czytelni trzyma się księgozbiór podręczny, trochę najczęściej wykorzystywanych
ksią\ek, encyklopedie muzyki, słowniki, czasopisma muzyczne... Myślę, \e liczył na
jakieś interesujące go materiały i srodze się zawiódł...
- A mo\e sądził, \e z czytelni jest wejście bezpośrednio do magazynów? - podsunąłem.
- Mo\emy zało\yć taką hipotezę roboczą - powiedział z powagą nadkomisarz.
- Jednak powinęła mu się nó\ka - szef wyglądał na zadowolonego. - Stracił motolotnię,
nic w zamian nie zyskał... Trzepnęła go ta nocna przygoda po kieszeni...
- I to zdrowo - mruknąłem. - Dobry silnik mo\e kosztować nawet kilkadziesiąt tysięcy
23
złotych... Ale i sama lotnia nie jest tania. A skąd wiadomo, \e to on?
- Mamy ju\ wyniki badań odcisków palców - wyjaśnił szef. - Pasują do tych z
Wągrowca i z Tarnowa Pałuckiego.
Milczeliśmy długą chwilę.
- Wrócił i znów będzie rozrabiał - mruknąłem. - Musimy go powstrzymać.
- Mam listę egzemplarzy zielnika Syreniusa dostępnych w Warszawie - powiedział
szef. - W grę wchodzą jeszcze cztery ksią\ki...
- Boję się jednego - wszedłem mu w słowo. - Do czytelni zbiorów muzycznych -
zatoczyłem dłonią krąg obejmując pomieszczenie - nie przyszedł, by ukraść zielnik...
- Sądzisz \e lista jego, nazwijmy to, zainteresowań, się rozszerza?
- Chyba tak...
Podszedł do nas policjant z kartką papieru.
- Te pozycje le\ały na stoliku - wyjaśnił. - Z okładek zdjęliśmy te same odciski
palców.
- Józef Chomiński, Zofia Lissa Historia muzyki - przeczytałem. - I Encyklopedia
Muzyczna ...
- Przecie\ to ogólnie dostępne dzieła - zdumiał się policjant. - Nie mógł przyjść,
wyrobić sobie karty i skorzystać na miejscu? Musiał lądować na dachu, wycinać szybę,
stawiać na nogi dziesięciu ludzi... - tu spostrzegł, \e troszkę się zagalopował. - No,
siedmiu - przeliczył wzrokiem swoich podwładnych badających ślady.
- Mo\e jednak szukał magazynu, a te ksią\ki przejrzał tylko ot tak, przy okazji? -
zamyśliłem się.
- A mo\e to ślad? - dodał pan Tomasz. - Jeśli jego zachowania podyktowane są
fanaberią i chorobliwą potrzebą udowadniania światu własnej przebiegłości, to
niewykluczone, \e będzie nam podsuwał tropy i cieszył się, \e nic nie rozumiemy... Czy
da się przejrzeć te ksią\ki i sprawdzić, z których stron skorzystał?
Nadkomisarz kiwnął niechętnie głową, a po twarzy przeleciał mu skurcz.
- Panie Tomaszu - powiedział powa\nie - mo\emy to zrobić, ale wymaga to posypania
preparatem marginesów pięciuset stron. To jest biblioteka. Wyodrębnimy na nich milion,
mo\e półtora miliona odcisków palców. Będą na siebie nało\one warstwami, po
kilkanaście w jednym miejscu. Będziemy musieli zeskanować strona po stronie. Za
dziesięć dni, gdy się z tym uporamy, komputer odnajdzie to czego szukamy... W dodatku
obie ksią\ki ulegną przy tym badaniu całkowitemu zniszczeniu...
- Nie, to na nic - szef podszedł do stolika i podniósł Historię muzyki . Przekartkował
machinalnie i nagle z wnętrza wypadło kolorowe zdjęcie.
Pochyliłem się i poniosłem je pęsetą z podłogi. Wycięto je z kolorowego tygodnika.
- Jakaś znajoma budowla - mruknąłem.
- Katedra w Płocku - zauwa\ył szef.
- Mo\na to sprawdzić? - spojrzałem na nadkomisarza.
Zawołał technika. Po kilku minutach na powierzchni czerniły się ju\ odciski palców.
Technik obejrzał je przez lupę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]